Emojibator Bananek

Owocowy seks

Nigdy nie uważałam, że do szczęścia potrzebny mi jest wibrator, szczególnie odkąd jestem w związku i seks uprawiam kiedy tylko mam ochotę. Moje poprzednie wibratorowe próby skończyły się raczej marnie – pierwszy popsuł się po miesiącu (choć miło było mieć go przy sobie w wannie), drugi z kolei, jaskraworóżowy ze średnio przyjemnego w dotyku silikonu i z białą plastikową końcówką, kupiłam w okresie wybitnie wzmożonej i bardzo ciężkiej frustracji seksualnej, którą przechodziłam tuż przed zainstalowaniem Tindera, w związku z czym nie kojarzy mi się zbyt zdrowo i leży zapomniany w jakimś pudle w rodzinnym domu razem z innymi zapomnianymi rzeczami, których nie miałam serca wyrzucić. Ale jak tylko zobaczyłam na stronie Luli wibrator w kształcie bananka wiedziałam, że musi być mój, i że to tylko kwestia czasu zanim mój będzie. Nie wiem dlaczego, ale uwielbiam połączenie owoców z erotyzmem. Mało która scena w kinie rozpaliła mnie tak, jak scena z brzoskwinią w Call Me By Your Name Lucy Guadagnino, a jedną z najlepiej przeze mnie wspominanych erotycznych zabaw z moim chłopakiem była ta, gdy jeździł mi po całym ciele kawałkami zimnego, mokrego arbuza, zlizując zostawiany przez niego sok z moich ramion, piersi, brzucha, ud i cipki. Na samo wspomnienie odpływam, więc do rzeczy. Banan jest chyba najmocniej seksualizowanym owocem, przede wszystkim przez mężczyzn – wszystkie chyba wiemy, że jedna z najbardziej żenujących rzeczy w życiu to złapanie kontaktu wzrokowego z jakimś facetem podczas gdy jemy banana. Oczywiście nie mówię tu o facetach z naszego otoczenia (sama notorycznie jak gimnazjalistka seksualizuję różne wkładane do ust rzeczy o fallicznym kształcie (banany, bagietki, szklane butelki, z których piję), kiedy w pobliżu jest mój chłopak lub przyjaciółki), ale o tych obcych i nie-bliskich. Nagłe odwrócenie tej roli i nadanie bananowi funkcji, która przynosi przyjemność kobiecie okazało się dla mnie się zbyt genialnym pomysłem, by się nie zakochać. Grudzień niestety upłynął mi pod znakiem biedy podczas szykowania się do świąt i nie bardzo miałam fundusze na Emojibator (bo tak brzmi jego prawidłowa nazwa), ale zakładka ze stroną wibratora na Luli ciągle była otwarta czekając na swój moment. 

Najlepszy prezent Noworoczny na świecie

W końcu nadszedł Nowy Rok, a wraz z nim zbyt późno zamówione przesyłki. I nagle pojawił się pod drzwiami kurier niosąc małe, kartonowe pudełeczko – spóźniony prezent od mojego chłopaka. Nawet nie musiałam sprawdzać jak działa, żeby wiedzieć, że będzie jedną z moich ukochanych rzeczy – urzekł mnie sam design. Wibrator jest prześliczny. Malutki ale nie za mały, idealnie leży w ręce, silikon jest aksamitny i delikatny w dotyku. Przez swój rozmiar nie rzuca się mocno w oczy, nie ma „typowego” kształtu wibratorów, które dla mnie są zawsze trochę za duże i jakieś takie wulgarne (mówię głównie o tych, które mają imitować prawdziwe penisy – w ogóle mi się nie podobają, wręcz trochę mnie odrzucają). Jest lekki i – co tu dużo mówić – przeuroczy. Jest naprawdę idealny. To chyba tyle od wizualnej strony. Co do działania – pokochałam go jeszcze mocniej po pierwszym włączeniu. Zaczęłam jeździć nim po twarzy, ustach, po szyi chłopaka, który z uśmiechem obserwował moją dziecięcą radość, którą sprawił mi tym prezentem. Ale w środku cała się paliłam, żeby go wypróbować jak należy.

Pierwszy bananowy orgazm

Pierwszą próbę chciałam wykonać solo. Poczekałam, aż zostanę sama w mieszkaniu, zrzuciłam psa z kanapy, położyłam się wygodnie (trochę mi – jak zwykle – zajęło znalezienie idealnej pozycji), zamknęłam oczy i zaczęłam bardzo delikatnie dotykać cipki banankiem włączonym na najmniejszą moc. Poczułam to cudowne mrowienie  delikatnie rozchodzące się po całym ciele relaksując mnie jak kąpiel w bąbelkach (a propos, nie mogę się doczekać, aż go wypróbuję w wannie!). Zapadłam się miękko w materac i zakreślałam coraz szersze kręgi wokół łechtaczki, by potem zmniejszać je i stopniowo znowu do niej przybliżać stymulując wszystkie powierzchnie dookoła niej. Myślami odpłynęłam w najgłębsze zakamarki mojej świadomości i seksualnych fantazji i nie musiałam długo czekać aż znajoma fala wezbrała we mnie rozlewając się po całym ciele i zostawiając mnie w błogim poczuciu, że wszystko jest takie, jakie być powinno, i że życie naprawdę bywa piękne. Potem przyszedł czas na przetestowanie go podczas seksu i tu natrafiłam na schody. Jako, że nigdy wcześniej nie włączałam do seksu wibratora, bardzo kręciła mnie sama o tym myśl i nie mogłam się doczekać, aż tego spróbujemy wyobrażając się, że taka próba musi się zakończyć seksem stulecia. Niestety, tutaj odniosłam porażkę bo pozycja, w której leżeliśmy sprawiała, że poza moją łechtaczką wibrator omiatał też penisa mojego partnera, co jemu akurat niespecjalnie odpowiadało, a że byliśmy zbyt niecierpliwi, żeby znaleźć tę właściwą do korzystania z pomocy wibratora pozycję, byliśmy zmuszeni chwilowo skapitulować. Ale jeszcze wszystko przed nami.

Kilka słów podsumowania

Coś czuję, że banankowy Emojibator będzie jedną z tych ulubionych rzeczy, które będę chciała mieć zawsze ze sobą przy okazji wszelkiego rodzaju wyjazdów z domu. Jedyny minus, jakiego mogę się dopatrzyć jest taki, że bananek jest zbyt krótki, żeby stymulować punkt A (który w moim przypadku daje dużo więcej przyjemności niż punkt G), ale mówiąc szczerze zazwyczaj podczas masturbacji i tak angażuję wyłącznie łechtaczkę, więc nieszczególnie mnie ta kwestia boli. Z czystym sumieniem i całym sercem polecam wam emojibatory. Mnie akurat najbardziej ze wszystkich urzekł bananek, ale do wyboru są jeszcze bakłażan i papryczka chilli. Bardzo mnie cieszy, że rynek tworzony pod kobiecą przyjemność rozwija się w tak dobrym kierunku, a jeszcze bardziej to, że zaczynamy wreszcie ze sobą rozmawiać o seksie i dzielić się doświadczeniami, które przez lata trzymałyśmy „pod kołdrą”. Złapałam się też na tym, że odkąd jestem w stałym i bardzo satysfakcjonującym seksualnie związku, częstotliwość moich zabaw solo okrutnie zmalała. I dopiero kiedy chwyciłam emojibator, żeby go przetestować, przypomniałam sobie, jak bardzo to lubię, jak dużo się nauczyłam z tych zabaw w pojedynkę, i że bez nich moja seksualność nie byłaby nawet w połowie tak rozwinięta, jak jest teraz, co z pewnością przełożyłoby się na jakość życia seksualnego. Sztuka masturbacji nauczyła mnie przecież przyjemności. Nauczyła mnie mojego ciała, moich wrażliwych punktów, moich potrzeb i fantazji. I nie zamierzam jej już dłużej zaniedbywać. Więc jeśli któraś z Was ciągle nie ma wibratora lub waha się nad jego zakupem, bardzo bardzo mocno polecam kupno, bo naprawdę zmienia życie na lepsze. A bananek ma jeszcze tę jedną zaletę, że leży sobie u nas na paterze z owocami w samym środku mieszkania, i jeszcze nikt się nie zorientował, że to nie jeden z owoców, dopóki sama tego nie zdradziłam. A w sumie zdradzam wszystkim, bo to naprawdę cudowna rzecz.

Sprawdź też!

Dodaj komentarz