Udręki demiseksualisty

Jakiś czas temu otrzymałem od osoby, z którą kiedyś coś mnie łączyło link do artykułu pt. „Jestem demiseksualistką”. Pytam, o co chodzi, bo nie chce mi się czytać, ani sprawdzać znaczenia słowa.

Okazało się, że demiseksualizm to „odczuwanie pociągu seksualnego do danej osoby jedynie w przypadku nawiązania silnej więzi emocjonalnej z nią”. Następnie pytam, kurwa, wiedząc, że chodzi o mnie:

– Że niby Ty?
– Nie – odpowiada. – Ty.

Z zawodu jestem komikiem, więc usiłuję wyprowadzić komediowy cios, który okazuje się jedynie podprowadzeniem pod cios z drugiej strony.

– Nieprawda – piszę. – Ja do Ciebie nigdy nic nie czułem.
– Ja przez cały czas czułam tylko Twój smród.

Ta zabawna wymiana życzliwości uzmysłowiła mi jednakowoż, że i ja „Jestem demisekusalistką”, a właściwie demiseksualistą. Zacząłem analizować swoje doświadczenia, zachowania seksualne, znaczone nieprzebraną otchłanią klęsk i zaledwie kilkoma nieśmiałymi, bardziej intuicyjnymi niż zamierzonymi, zwycięstwami.

Ale po kolei. O jakie klęski może chodzić? No jak to, o jakie?! Otóż od pierwszego mojego zetknięcia z kobietą mam problem ze wzwodem. Bardzo się denerwuję, wstydzę trochę. Nagości, swojego ciała. Całej sytuacji. Nie czuję się swobodnie. Nie jest to impotencja. Zdarzało się tak, że kobieta tylko wychodziła z pomieszczenia po jakiejś mojej kapitulacji i w sekundzie, w której zatrzaskiwałem za nią drzwi miałem wzwód.

Na początku myślałem, że jestem impotentem, chwilę cierpiałem. Interesowałem się wtedy literaturą. Bardziej niż dzisiaj. Wyszukiwałem pisarzy, którzy mieli podobne problemy. Dotarłem do jakichś, do dzisiaj nie wiem, czy potwierdzonych, informacji o impotencji Gombrowicza. Kurwa! Krzyczałem do siebie. To dotyczyło też Gombrowicza. Już mi było lżej. Jednak jestem zajebisty! Było mi jeszcze lżej, kiedy bliżej poznawszy pierwszą dziewczynę, wyluzowawszy się nieco, udało mi się odbyć z nią pierwszy, pełnoprawny, stosunek seksualny. Jednak jestem „normalny”!

Poznawanie kogoś nowego to dla mnie udręka. Nie chadzam na randki, zawieram przypadkowe znajomości. Lecz muszę kogoś dobrze poznać. I polubić! Jest to nieco popierdolone. Zważywszy na czasy, w których przyszło nam żyć.

Byłbym naprawdę kiepskim uczestnikiem orgii. Musiałbym porozmawiać z uczestnikami, odnaleźć wspólne zainteresowania, wcześniej umówić się ze wszystkimi na kolację, do kina, obejrzeć film u mnie i u każdego z nich. Poprzytulać się trochę.

Nie wyobrażam sobie siebie pośród kilku czarnoskórych jegomości otaczających np. Sashę Grey w czasach jej pornograficznej świetności. Musiałbym z nimi porozmawiać. Poprzytulać. Umówić się z samą Sashą, polubić ją. Ja pierdolę. Udręka.

Dlatego najczęściej wybieram samotność. Tak jest łatwiej. Porno też lubię. Dziwi to kogoś? Bycie demiseksualistą nie opiera się na marzeniach o drugiej połówce, z którą będzie się oglądało seriale pod kołderką przez długie godziny.

Też chciałbym wepchnąć siłą komuś kutasa do gardła, spuścić się na ryj. Zrobić kilka mniej lub bardziej „wulgarnych” rzeczy, które promuje pornografia głównego nurtu. Jednak mogę zrobić to tylko na bazie pewnej konwencji, umowy z osobą (osobami), z którą (z którymi) coś mnie łączy.

Jak każda orientacja seksualna, demiseksualizm to nie wybór! I jak wszystko co nie jest wyborem, tenże demiseksualizm, niesie ze sobą swoje piekło. Życie z pałą sterczącą na widok każdej kobiety, w każdej sytuacji byłoby o niebo łatwiejsze.

A tak trzeba kombinować. Lekkie życie byłoby nudne. Lekkość bytu byłaby nieznośna – parafrazując Milana Kunderę.

Osoba, z którą kiedyś coś mnie łączyło zrzuca wiele na karb moje katolickiego wychowania. Uczęszczałem przecież do szkoły katolickiej, gdzie od małego wpajano mi określone postawy, wedle katolickiego wychowania seks jest środkiem do celu w postaci prokreacji, należy traktować go z nabożeństwem, uprawiać wyłącznie z osobą, z którą łączy nas głębokie uczucie etc.

Jednak w tekście, który sama mi wysłała owa osoba, z którą kiedyś coś mnie łączyło stoi wyraźnie: „Wielu ludzi uważa, że demiseksualizm to <<rzecz hormonów>>. Młodym ludziom wmawia się, że <<późno dojrzewają>> albo że są zbyt młodzi, by w jakikolwiek sposób móc się określić. To, czego większość osób nie rozumie, to że konkretny termin może być ulgą dla tych, którzy czują się inni od wszystkich wokół nich. Orientację demiseksualistów mogą również zakłócać inne tożsamości przez nich przyjęte. Wiele kobiet na przykład spotyka się z tym, że ich orientację określa się <<normalną>>, kobiecą tendencją. Inni słyszą za to, że ich demiseksualizm jest wynikiem przynależności rasowej lub religijnej, czyli po prostu przejawem pruderii. To wszystko powoduje, że takim ludziom niezwykle trudno zaakceptować orientację, która według krążących opinii zakrawa na stereotyp”.

Niedawno osoba, o której opowiadam, z troską, którą doceniam, powiedziała, że powinienem się wyluzować; jeżdżę tyle, występuję, są fanki.

– Musisz się rozruchać – mówi.
– Co to znaczy? – pytam.
– Wyruchaj byle kogo! – krzyczy radośnie
– To kiedy masz czas? – odparłem ze spokojem zwycięzcy.

Sprawdź też!

Dodaj komentarz