„Quite an experience to live in fear isn’t it? Thats what it is to be a slave”
Mrrruczę sobie przeciągając się w łóżku. Jedną ręką przyciągam wciąż zaspanego psa, żeby poczuć jego miękką sierść i dać porannego buziaka. Myślcie co chcecie. Tak wygląda miłość. Za wszystko odpowiedzialna jest oksytocyna. Przeklęty hormon przywiązania, miłości i przytulania. Niebezpieczny, podstępny, zniewalający wróg niezależnych singielek. Singielek strącających w nicość każdego typa, który nad ranem wychodzi spocony i zdyszany z ich mieszkania.
Możemy robić co chcesz i jak chcesz. Pieprzyć się, bzykać, lizać, całować, mieć po kilka orgazmów. Skończ nawet po dwóch minutach i wyjdź. Po prostu wyjdź. Nie zostawaj do rana i tak nie dostaniesz śniadania (hihi). Nie pytaj, czym zajmują się moi rodzice. Nie obchodzi mnie także Twoje smutne dzieciństwo i to, że nikt „nie opierdala gały jak ja”, że „było fajnie, ale kochasz inną”. Nic mnie nie obchodzi.
W bojowym nastroju zarzucam na siebie oversizową koszulę, maluję usta na czerwono, spinam włosy w kok. Jestem gotowa. Nie mam na sobie majtek. Ruszam w kierunku miasta. Czuję przyjemne muśnięcia wiosennego powietrza na cipce. Podnieca mnie myśl o obojętnie mijających mnie, nieświadomych przeżywanej przyjemności, przechodniach. Rozkoszuje się swoją małą tajemnicą i łaskocącym łono podmuchem wiatru.
Napięcie rośnie. Zatrzymuję się na moment. Rozstawiam nogi w charakterystyczny dla chłopców z Łazarza sposób. Zapalam papieroska w równie typowej dla poznańskich chuliganów manierze. Zamykam oczy. Wypuszczając z płuc trujący dym, wsłuchuję się w głos nieomylnej joni. Na co masz ochotę maleńka? Odpowiedź przychodzi szybko.
Pełna ekscytacji staram się wprawić w odpowiedni nastrój. Rozbudzić seksualność i kobiecość. Uwolnić feromony, które złapią w pułapkę jednego z tych bezczelnych, rasowych łajdaków. Bezczelni, rasowi łajdacy od razu wiedzą co jest grane. W przeciwieństwie do miłych chłopców, rozgrywają akcję bez mrugnięcia okiem. Żadnych gadek o „Netflix and chill”, pytań o hobby czy zwierzaki domowe. Bezczelny, rasowy łajdak nie powie, że jestem piękna, nie powie też, że chce mnie poznać. Pierwsze jest oczywiste, drugie zbędne.
Gdybym mogła być rasowym łajdakiem. Zrobić swoje i wyjść. Nie myśleć, nie tęsknić, nie czuć się jak trofeum albo nagroda pocieszenia, puste naczynie do wypełnienia. Zastanawiałyście się kiedyś, jak to jest mieć kutasa? Czy cipka to wyłącznie jego brak? Czuję fantomowy ból. Wracam do domu wypełnić tę nieznośną pustkę silikonową protezą.
Z gadżetowej szafki wyjmuję swojego ulubionego „króliczka” od Je Joue. Futurystyczną, niczym nie przypominającą męskiego członka zabaweczkę. Uwielbiam wibratory o niefallicznych kształtach. Manifestację kobiecej niezależności. Cudeńka wykrzykujące całą feerią pstrokatych barw „nie potrzebuję Cię dziadu do spełnienia”. Uwielbiam te małe, designerskie dzieła sztuki użytkowej, które łączą w sobie całą wiedzę na temat ludzkiej anatomii, najnowszych technologii i metafizycznego piękna. Obcowanie z niefallicznym wibratorem jest doświadczeniem transcendentalnym i posthumanistycznym.
Odpalam króliczka oraz finałową scenę Blade Runnera z 82. Odczuwam nadludzką przyjemność, której żaden rasowy łajdak mi nie odbierze!