Dildo Blush Avant D1 Hot’n’Cool

Uwielbiam gadżety erotyczne! Jako ich ogromna fanka mam już ich całą kolekcję. Jednak ostatnio, robiąc przegląd arsenału, zdałam sobie sprawę, że są to głównie gadżety wibrujące (nie licząc oczywiście kulek waginalnych czy korków analnych). Jest jednak pewien wyjątek. To gadżet, który niedawno sprezentowała mi Lula –  piękne, kolorowe dildo amerykańskiej marki Blush Novelities (w Polsce jeszcze niedostępnej, pierwszym dystrybutorem jest Lula Pink). I wiecie co? To była miłość i od pierwszego spojrzenia i pierwszego włożenia! Czemu ja wcześniej nie miałam takiego dildo w swojej kolekcji?!

O tym, dlaczego warto mieć TO dildo, przeczytacie w poniższej recenzji.

Zacznijmy jednak od sprawy podstawowej, czyli różnicy między dildo a wibratorem. Lula pisze więcej o tym tutaj, a ja wyjaśnię tylko główną różnicę – dildo nie wibruje, po prostu. To typowo penetracyjny gadżet, do wkładania i wyjmowania, a nie do masowania. Osobiście zawsze sądziłam, że taki gadżet jest mi niepotrzebny skoro wolę stymulację łechtaczki. Chyba po prostu byłam zamknięta na doznania, jakich może mi dostarczyć mocna stymulacja pochwowa, mimo że punkt G i kobiecą ejakulację odkryłam już jakiś czas temu. Sztywno jednak trzymałam się zdania, że do penetracji wystarczy mi penis (ach, to patriarchalne wychowanie).

I wtedy wkroczyła Lula ze swoim prezentem. Od jakiegoś czasu byłam zakochana w zdjęciach dildosów w tęczowych barwach, ale fascynowały mnie one jedynie wizualnie. Lula wiedziała o tej fascynacji, bo często przesyłałam jej posty z instagramowego konta Blush Novelities. Podarowała mi więc do przetestowania dildo tej marki – kolekcja Avant, model D1 Hot 'N’ Cool. Byłam trochę zaskoczona, może nieco zmieszana, bo od razu pomyślałam sobie „co ja z nim zrobię?”. Jednak te soczyste kolory, w które ubrane jest dildo, od razu mnie urzekły. Naprawdę nigdy nie widziałam takiego połączenia kolorystycznego w gadżecie erotycznym. Swoją drogą – jak oni to zrobili?! Jak połączyli te kolory, że wygląda to tak naturalnie? Za to amerykańskiej marce należą się wielkie brawa.

Zabrałam oczywiście prezent do domu, gdzie przez długi czas czekał nieodpakowany. Postawiłam go w sypialni, by cieszyć nim wzrok. Stwierdziłam, że za testowanie wezmę się dopiero wtedy, gdy poczuję, że mam na to naprawdę dużą ochotę. Moment ten odwlekał się i odwlekał, bo do testowania miałam też sporo innych gadżetów, aż w końcu postanowiłam wyjąć dildo z opakowania.  Wiecie co? Wtedy TO poczułam!

Platynowa moc

Serio, to była jakaś magia, gdy w końcu wzięłam dildo Blush do ręki (tak, wiem… dziwne, że wcześniej tego nie zrobiłam). Tę magię robi miękkość materiału, z którego wykonany jest gadżet. Na stronie producenta doczytałam, że nie jest to zwykły silikon. To nawet nie silikon medyczny. To platynowa odmiana silikonu, czyli silikon najwyższej próby, który do tej pory spotkałam tylko w luksusowych gadżetach marki Lelo czy Mystim. Wydaje mi się, że silikon platynowy będzie teraz moim ulubionym materiałem. Czym różni się od medycznego i zwykłego? Aksamitną miękkością! Nawet nie wiem jak oddać słowami to doznanie dotykowe, którego dostarcza obcowanie z dildo Blush. Trzeba przekonać się na własnej skórze. Ponadto silikon platinium jest mega odporny na kurz czy inne zabrudzenia. Po prostu się go one nie tykają. Tak jakby miał jakąś magiczną warstewkę, która odbija wszystko, co ma ochotę się na nim osadzić, dlatego też jest w pełni bezpieczny dla ciała, hipoalergiczny i można go używać tuż po wyjęciu z opakowania czy pudełka do przechowywania, bez obaw, że to spowoduje nieprzyjemne intymne konsekwencje. A wręcz przeciwnie – używanie dildo Blush powoduje tylko NIESAMOWICIE PRZYJEMNE konsekwencje, takie jak doświadczanie głębokich i strasznie intensywnych orgazmów pochwowych.

Nim jednak dildo zniknęło w moim różowym wnętrzu, cieszyłam się nim jak dziecko, odginając i kołysząc nim w różne strony. Blush jest bowiem niesamowicie elastyczny! „Wygina śmiało ciało”, jakby powiedział król Julian (patrz filmik).

A gdy już stanie w miejscu pręży się niczym muskularny Apollo (patrz zdjęcia). Tak właśnie je widzę! Być może to przez dwie wyrzeźbione po bokach żyły. Takie same jak te, które pojawiają się na bardzo sztywnym i podnieconym kutasie. Do tego duża, soczysta główka… Mmmm…. Yummy!

Super przyczepna przyssawka

Blush ma coś jeszcze – to super przyczepna przyssawka! Serio jest ona super przyczepna, to żaden chwyt marketingowy. Wypróbowałam przyssawkę wszędzie – na lustrze, na łazienkowych kafelkach, nawet na ścianie! Wystarczająco dobrze nie trzymała się tylko na podłogowych panelach.

Osobiście ukochałam sobie możliwość przyklejenia dilda Blush do ściany. Dzięki temu mogę się na niego nadziewać, nie używając do tego rąk, a jedynie kołysząc się lekko na nogach w przód i w tył. Muszę przyznać, że podczas wspólnych chwil z moim dildem, pozycja od tyłu jest dla mnie najbardziej satysfakcjonująca. To też dlatego, że dildo jest naprawdę sporych rozmiarów, a ja, należąc do kobiet o dość płytkiej pochwie, nie jestem w stanie wsadzić Blushu po sam koniec. Np. w pozycji siedzącej jest to praktycznie niemożliwe. Jednak na stojąco to już co innego.

Przyssawka daje coś jeszcze: dzięki niej możecie wygodnie zamocować Blusha na ulubionym harnessie (czyli uprzęży do dildo) i używać jako strapona. Możecie też używać go analnie, bez obaw, że zgubi się gdzieś w Waszych czeluściach. To dzięki temu, że przyssawka jest szersza niż korpus gadżetu, co zabezpiecza przed wchłonięciem się dilda do wnętrza ciała.

Także jeśli lubisz czuć się wypełniona/wypełniony po brzegi – to dildo będzie perfekcyjne!

Przejdźmy jednak do fazy testów 

Niesamowicie rozkoszne okazało się już pierwszych kilka centymetrów dilda, które stanowi jego dość spora główka. Nieco szersza niż reszta gadżetu, pozwala cieszyć się rozkosznym wypełnieniem już od samego wejścia do pochwy. Chociaż zanim wejdzie do środka warto skorzystać z niej także do lekkiego oklepywania łechtaczki. Mi to sprawiło niesamowitą przyjemność, której w ogóle nie spodziewałam się po tym gadżecie.

Masowanie i oklepywanie łechtaczki sprawiło, że zwilgotniałam, lecz dla lepszego efektu, większego poślizgu i tym samym większej przyjemności, skorzystałam z wodnego lubrykantu (nie używajcie do Blusha lubrykantów silikonowych, gdyż mogą zniszczyć wrażliwą silikonową powłokę). Jak dla mnie to podstawa! Nawilżony Blush z łatwością wsunął się we mnie, nie sprawiając bólu czy dyskomfortu. Mogłam się wtedy cieszyć jedynie nachodzącymi mnie falami przyjemności.

Zaczęłam zanurzać go w sobie coraz szybciej i szybciej. To wszystko miało miejsce jeszcze w pozycji leżącej. Mogłam sobie obserwować jak te piękne kolory stymulują moją wiecznie głodną nowych wrażeń cipkę – doznania estetyczne są warte miliona dolarów! Podniecałam się więc nie tylko samą stymulacją lecz tez pięknym, kuszącym widokiem.

Moje mięśnie coraz mocniej zaciskały się na sztywnym korpusie dilda, przez co czasami ciężko było dildo ze środka wyciągnąć (mamy żywy dowód na to, że wcale nie trzeba ćwiczyć z kulkami kegla, by mięśnie cipki były mocne i sprężyste). Dlatego też zrezygnowałam w końcu z pozycji leżącej na rzecz pozycji stojącej. Przykleiłam dildo do ściany i zaczęłam się nadziewać.  I to był odlot! W którymś momencie tak bardzo się zatraciłam, że zapomniałam, że to tylko dildo… Od tej pory nazywam więc Blusha swoim „kolorowym kochankiem”… ?

Jednak żadna technika solowej stymulacji nie dała mi tak mocnych wrażeń jak oddanie dilda w ręce mojego prawdziwego kochanka… Dopiero siła jego rąk sprawiła, że wrzeszczałam jak opętana, gdy dildo rytmicznie zanurzało się we mnie. Rytmiczne i bardzo, bardzo szybko. Miałam wrażenie, że za chwilę rozerwie mnie na strzępy, a punkt G dosłownie eksploduje. I tak się nieomal stało. Orgazm, który przyszedł, był jak trzęsienie ziemi. Nigdy w życiu nie doświadczyłam tak mocnego i głębokiego orgazmu pochwowego (czasem nawet miałam wrażenie, że to kolejny mit o kobiecej seksualności, którym lubi się nas karmić). A tu proszę – wystarczyły wprawne i silne ręce mojego mężczyzny, jego cierpliwość i kolorowe silikonowe dildo…

Coś czuję, że od tej pory dildo będzie jednym z moich ulubionych gadżetów erotycznych. Czuję, że często będzie mi towarzyszyło podczas namiętnych sesji samomiłości, jak i pożądliwych zbliżeń z moim partnerem. Już mam w głowie plan jak wykorzystam je następnym razem. Ale o tym opowiem Wam już w innym tekście.

Sprawdź też!

Ten post ma jeden komentarz

Dodaj komentarz