Wibrujące jajeczko Lovense Lush to przedmiot, który budzi pożądanie. To absolutny must-have wszystkich miłośników gadżetów erotycznych i jeden z ostatnich bestsellerów w polskich seks-shopach. Co sprawia, że Lovense Lush to gadżet o którym marzą wszyscy? Czy rzeczywiście warto go mieć? Przekonasz się o tym z dzisiejszej recenzji.
KILKA SŁÓW O JAJECZKU LOVENSE LUSH
Dla tych, którzy nie mieli jeszcze okazji usłyszeć lub przeczytać o Lushu – kilka słów wprowadzenia. Lush to wibrator w kształcie kulki (jajka), które słynie z tego, że można sterować nim na odległość poprzez ekran smartphone’a. Jak pisze producent na opakowaniu, Lush to gadżet idealny do zabaw solo, do dyskretnych zabaw w miejscu publicznym lub też idealne rozwiązanie dla par będących ze sobą na odległość. Można nim sterować z bliska lub z daleka, tworzyć własne wzory wibracji, zapisywać je i dzielić się nimi z innymi użytkownikami aplikacji. Lush daje też możliwość połączenia z ulubioną muzyką, by wibrował w jej rytm, a także wibruje w rytmie innych dowolnych dźwięków, które do niego docierają, wystarczy włączyć odpowiednią funkcję. Jest wodoodporny, z wbudowanym akumulatorem ładowanym przez kabel USB. Lush posiada także roczną gwarancję od producenta.
LUSH: NIE PÓJDZIE CI ZE MNĄ TAK ŁATWO
Lovense Lush nie wzbudził we mnie pożądania od razu, mimo że uwiódł mnie jego piękny, soczyście różowy kolor. Zdobywał moje serce powoli i cierpliwie. Kusił mnie codziennie na instagramowych zdjęciach, w pochwalnych wpisach recenzentek gadżetów erotycznych, rekomendacjach użytkowniczek wibrującego jajeczka, a nawet mężczyzn, którzy odważyli się zaprosić Lusha do wspólnej sypialni, twierdząc, że jest idealnym kompanem igraszek we dwoje. Fenomenalny sukces gadżetu intrygował coraz bardziej. Postanowiłam przyjrzeć się Lushowi bliżej i zbadać co jest na rzeczy. Zabrałam różową łezkę od Lovense do domu, gdzie przeszedł serię ciężkich i długo trwających testów. Czy udało mu się zaliczyć na 5?
LOVENSE MINIMALIZM, MINIMALIZM JESZCZE RAZ MINIMALIZM
Choć brzmi to powierzchownie, pierwsze wrażenie jest ważne! Gdy chwytam gadżet erotyczny w ręce po raz pierwszy, to właśnie wygląd zabawki działa na moją wyobraźnię i decyduje, o tym czy spędzimy w swoim towarzystwie miłe chwile czy nie. W przypadku jajeczka Lush uwagę przyciąga już samo opakowanie. Prostokątne, białe pudełko z prostą szatą graficzną, przypominające swą estetyką rozwiązania pewnej kultowej marki produkującej smartphone’y. Opakowanie Lush wzbudziło we mnie zaufanie, ale jeszcze nie pożądanie, które odczuwam na widok pudełek marki Je Joue, które są zapowiedzią ukrytych w ich wnętrzu doznań.
KAŻDY POPEŁNIA BŁĘDY…
Cała teoria pierwszego wrażenia upadła jednak wraz z kolejnym krokiem. Gdy zajrzałam do środka, przez dłuższy moment w mojej głowie rozbrzmiewało długie, przeciągane woooow… Różowa kulka na białym tle, a pod spodem błyszczący, również różowy napis Lovense – w środku opakowania jest dokładnie tak jak lubię, Lush zaczął coraz bardziej wpisywać się w moje poczucie gadżetowej estetyki. Podoba mi się, że jajeczko umieszczone jest w miękkim, gąbkowatym materiale, który został przycięty do jego kształtu, stanowiąc idealne schronienie dla wibratora w kształcie łzy. Bardzo pomysłowe jest też umieszczenie ładowarki w tekturowym pudełku z napisem Lovense. Całość jest bardzo spójna i dobrze przemyślana. Moje początkowe wątpliwości ostatecznie zastąpiła chęć dalszej eksploracji.
LUSH – POZNAJMY SIĘ BLIŻEJ
Wyjęłam jajeczko z opakowania. Kolejny krok: dotyk – materiał, z którego gadżet został wykonany powinien być miękki i delikatny. To zachęca do tego, by potrzymać go nie tylko w ręku. Czy Lush przeszedł test pieszczot manualnych? O tak! Choć pokryty zwykłym silikonem, nie jego medyczną czy platynową odmianą, gadżet jest gładki i aksamitny.
Czas ruszyć dalej. Po uruchomieniu gadżetu ponownie nastąpiła chwila zwątpienia. Wibracje nie należą do dyskretnych, mimo że producent na opakowaniu sugeruje zupełnie coś innego –the last thing you want is for someone to hear buzzing… We’ve designed our toy to be nearly silent when inserted while providing strong, rumbly vibrations. Na drodze do spełnienia stanęło coś jeszcze – skonfigurowanie z mobilną aplikacją, co zazwyczaj nie jest moją najmocniejszą stroną, jednak byłam pełna nadziei, że zasłyszane opinie o prostocie aplikacja Lovense Remote okażą się być prawdziwe. Liczyłam też na to, że wibracje rzeczywiście będą niesłyszalne, gdy gadżet zacznie wibrować we mnie i będę mogła spełnić swoje najskrytsze fantazje o seksie poza domem, w kinie lub restauracji. Echh. Emocje sięgnęły zenitu!
LOVENSE REMOTE: ZETKNIĘCIE Z TECHNOLOGIĄ
Na opakowaniu Lovense Lush przeczytałam, że aplikacja jest kompatybilna z Iphone’ami, Ipad’ami oraz telefonami z system Android, a także z systemem operacyjnym Mac oraz Windows PC (tylko tutaj należy mieć odpowiedni adapter). Świetnie, że marka daje tak dużo możliwość i dba o użytkowników wszystkich możliwych sprzętów. Należy jednak podkreślić, że aplikacja jest praktycznie niezbędna do regulowania mocy i trybów wibracji. Gdybyśmy chcieli robić to manualnie za każdym razem należałoby wyjąć jajeczko z cipki, gdyż to na jego różowej główce producent umieścił przycisk do włączania, wyłączania oraz sterowania. Wyobrażacie sobie przerywanie zabawy za każdym razem, gdy chcecie zmienić rytm wibracji? Wątpię!
Całe szczęcie plotki o aplikacji okazały się być prawdziwe – pierwszy kontakt z nią był bardzo przyjemny i przeszedł bez komplikacji. Gadżetem sterowałam najpierw offline, by po chwili zarejestrować swój profil i zaprosić do zabawy swojego partnera. Nic prostszego! Po wybraniu jednej z dwóch opcji wystarczy połączyć swoje urządzenie i voila!
CHODŹ ZE MNĄ DO ŁÓŻKA LUSHU…
Razem z Lushem, telefonem i ulubionym wodnym lubrykantem poszłam do sypialni, początkowo sterując zabawką na sucho, by zobaczyć jak zmienia się moc i gdzie przejść, by zmienić tryb. Dość głośne wibracje, które na początku mnie zniechęciły przestały zupełnie przeszkadzać, bo oto zaczęły przeszywać mnie pierwsze, mocne prądy rozkoszy, gdy wibrujące jajeczko dotknęło łechtaczki. Jest intensywnie, moc jest konkretna. Przez myśl przemknęło mi, że dla mojej wrażliwej clitoris Lush będzie za mocny, jednak natychmiastowa reakcja mojego ciała pokazała, jak baaaardzo się myliłam, oooochh jak bardzo. Moje ciało szybko poczuło ten gadżet i szybko przyszła przyjemność. Łechtaczka mocno polubiła jajeczko, bo czułam, że płonie do niego namiętną miłością lecz musiałam je zabrać, rzucić na głęboką wodę, przenieść w rejony, które nie często odwiedzane są przez wibrujących kochanków. Zanim Lush zniknął w cipce, zdążył wymasować namiętnie wejście do pochwy, czyli drugą stację rozkoszy na mapie kobiecego ciała, bardzo wrażliwą na dotyk i stymulację.
Wibrująca przyjemność zaczęła przejmować moją świadomość, zaczęłam odpływać. To dobry znak, który zwiastuje, że gadżet stanął na wysokości zadania i porwał mnie w objęcia Erosa, wypełniając mnie po brzegi iskrzącym pożądaniem. Wtedy stało się jasne, dlaczego wszystkie kobiety tak bardzo pragną tego gadżetu. Lush okazał się być kochankiem doskonałym, mimo że zupełnie się po nim tego nie spodziewałam.
LUSH TRAFIŁ W PUNKT G
Podniecona do granic, wpuściłam go do środka, nakierowując na odpowiednie miejsce. Nogi zaczęły mięknąć, a ciałem zaczęły rządzić spazmatycznie pląsy. Lush zabrał mnie w erotyczną przygodę, która do tej pory była dziełem jedynie męskich silnych lędźwi lub silnych rąk penetrujących mnie dildem. Mój punkt G płonął rozmasowywany przez mocne wibracje jajeczka. Czułam, że zaraz wytrysnę przyjemnością, jednak orgazm był szybszy i totalnie mnie obezwładnił, sprawiając, że straciłam zupełnie kontrolę nad własnym ciałem. To było bardzo silne doznanie, tak silne jak wibracje Lusha. Nie miałam jednak ochoty na tym poprzestać. Zmniejszając jedynie siłę wibracji testowałam dalej. Jajeczko wślizgnęło się trochę głębiej, omijając mój pulsujący punkt G. Odczucia straciły nieco na mocy, najwyraźniej wibrujący masaż ścianek pochwy to nie droga to orgazmicznej ekstazy, ale mimo to szukałam wciąż dalej, pomagając sobie rękami. Dzięki temu znalazłam kolejny sposób na przyjemne zastosowanie gadżetu – pociągając delikatnie za różową, wystającą antenkę ruszaj jajeczkiem w przód i w tył, tak jakby to był wibrator. Rytmiczne uderzenia wibracją w punkt G znów go rozbudziły lecz coś jednak kazało mi szukać głębiej niż w pierwszych kilku centymetrach mojego różowego wnętrza. Czułam, że orgazmiczny potencjał tkwi gdzieś dalej. Próbując go namierzyć, wciskałam Lush coraz mocniej lecz niestety jajko nie było w stanie go dosięgnąć. W końcu zrezygnowałam z tych zabiegów z myślą, że muszę poszukać informacji na temat tego co głębiej może się kryć takie rozochocone i głodne wrażeń… Te rozmyślenia wytrąciły mnie z seksualnego transu. Wróciła świadomość. Pierwsza faza testów skończona na 5 z plusem.
W kolejnej recenzji opowiem Wam czy Lovense Lush sprawdził się na odległość oraz czy udało mi się spełnić fantazję o seksie poza domem. Uchylając rąbka tajemnicy zdradzę Wam, że ciężko z nim spacerować czy iść do kina, ale za to potrafi odmienić sobotnie wyjście do klubu lub wspólną kolację w ulubionej restauracji…
Ten post ma 2 komentarzy
Pingback: SZKLANE DILDO Z SERDUSZKIEM - RECENZJA – Blog - lulapink.pl
Pingback: LOVENSE: SEKS W WIRTUALNEJ RZECZYWISTOŚCI STAJE SIĘ FAKTEM