Wibracyjne Szaleństwa Małgorzaty: Je Joue G-Kii

Na wstępie czuję się zobowiązana zarysować delikatnie swój profil psychologiczny oraz doświadczenie w zakresie użytkowana wibratorów, jako w tej ( i wielu innych kwestiach) absolutnej dziewicy, gdyż zdecydowanie będzie to miało wpływ na jakość mojej wibracyjnej defloracji przy użyciu JE JOUE G-KII.

PALUSZKI I PENISY

Powiedziałabym,  że jestem konserwatywną lewaczką lub może lewicującą konserwą. Zdecydowanie czuje bliższy związek z naturą niż z plastikiem czy sylikonem. Do tej pory, miałam większy szacunek do swoich własnych kończyn i ewentualnie penisów, jako członków pokrytych prawdziwą skórą i napędzanych siłą i ciepłem ciała i umysłu, niż do jakichś plastikowych bolców bez myśli i emocji, bóg jeden wie z czego zrobionych przez kogo i w sumie w jakim celu a moimi ulubionymi lubrykantami były ślina i masło.  Ilekroć myślałam o wibratorach,  w głowie automatycznie odtwarzała mi się scena z „Seksu w wielkim mieście” – wiecie, z tą rudą (zdaje się że rudą) laską i ”królikiem“, która wcale mi się nie podobała. 

WSPOMNIEŃ CZAR

Skłamałabym jednak mówiąc, że nie mam absolutnie żadnego erotycznego doświadczenia z przedmiotami o napędzie elektrycznym. Kiedy byłam nastolatką moja mama kupiła na bazarze taką szczotkę do włosów z masażerem, krótko mówiąc wieczorami brałam ją pod kołdrę a o poranku mama czesała nią włosy. Kiedyś nabyłam też w Tesco taki pierścionek na penisa, nie zapomnę ile bólu i łez kosztowało mnie wyjmowanie go kawałek po kawałeczku z pipy. 

ECHA PATRIARCHATU

Nakreślę też tło społeczne w jakim zastał mnie wibrator G-KII JE JOUE. Nie byłabym sobą, gdyby nie zaśmierdziało patriarchatem. Pani redaktor z Luli wpadła w ostatniej chwili przed moim odlotem do miejsca zamieszkania na lotnisko, zastając mnie już po odprawie z dzieckiem przy piersi i jego ojcem przy dupie. Wręczyła mi śliczne brązowe pudełeczko, dające pewność ,że znajduje się w nim coś drogocennego. Kiedy wyjaśniłam mojemu chłopakowi, że w pudełeczku nie ma ani cygara, ani wyjątkowo wielkiego długopisu parkera tylko wibrator, spadły na mnie gromy przekleństw i wyzwisk, zostałam też oskarżona o sugerowanie obsłudze lotniska, że mój partner jest impotentem a ja sama prostytutką. Zostałam także poproszona o wyrzucenie tego obraźliwego dla mojej kobiecości i druzgoczącego jego męskie ego podarunku. Ta sytuacja nauczyła mnie, że nie ma problemu z przewozem wibratora w bagażu podręcznym (zawsze byłam ciekawa). 

PIERWSZE WRAŻENIE

Zajęło mi kilka dobrych dni aby w końcu, w spokoju i z godnym tej chwili namaszczeniem, otworzyć pudełeczko i zastać w nim coś, co bardziej przypomina sIlikonową figurkę wieloryba, futurystyczny świecznik lub słuchawkę od telefonu niż wibrator. Mając się nijak do mojej, lekko przerażającej wizji królika z „Seksu w wielkim mieście” czy wielkich czarnych sylikonowych kutasów z jakichś innych filmów.  Zupełnie też nie przypominało to penisa, co akurat dla mnie dobrze.  

Okazało się, że można  sobie wybrać odpowiedni kolor wibratora, mój osobisty wielorybek jest w kolorze różowej cipki, ale dostępny jest też w wariancie czarnym i fioletowym (https://lulapink.pl/wibratory-klasyczne/7894-105-gi-kii-od-je-joue-wibrator-punktu-g.html#/27-kolor-fioletowy)  Ręce trzęsły mi się z rozemocjonowania, zaczęłam szukać klapki na baterie. Wielkie było moje zaskoczenie, gdy z boku pudełeczka znalazłam ładowarkę a jeszcze większa frustracja, kiedy musiałam czekać aż mój magiczny wielorybek się naładuje (za pomocą kabla magnetycznego USB). Nie czekałam długo (czas ładowania i działania to około2h). Nadszedł sądny moment, czas przełamania bariery wstydu, uprzedzeń i lekkiego obrzydzenia. Żeby nie było, w żaden sposób nie uważam masturbacji za coś wstydliwego, ale mam w sobie jakąś zagadkową pruderię, jeżeli chodzi o wkładanie przedmiotów (w tym penisów) bezpośrednio do pochwy. Jestem zdecydowanie w tych 60-80% (swoją drogą dość duży rozstrzał w statystykach) kobiet, dla których orgazm pochwowy właściwie nie istnieje, jest jakimś zagadkowym pięknym potworem z kosmosu, którego może nawet gdzieś kiedyś widziałam i poczułam, ale nie do końca mogłam w niego uwierzyć i nadal nie jestem pewna czy to nie był sen. Punkt G tym samym jest dla nie postacią mityczną. Obietnice składane przez G-KII zatem wydawały mi się wyjątkowo słodkie. Może nareszcie znalazł się ktoś, a raczej coś (pod postacią magicznej różdżki), co pomoże mi odkryć w sobie niezbadane. 

Warto podkreślić fakt, że G-KII nie został wykonany przez maleńkie chińskie rączki w katorżniczych warunkach wyzysku, tylko powstał tutaj, w naszej ukochanej Europie, a ściślej w UK, istnieje wiec prawdopodobieństwo, że przy produkcji dotykała go sama królowa, co zdecydowanie dodaje mu renomy. Wibrator wykonany jest z mięciutkiego silikonu, przypominającego w dotyku aksamit, co przy użyciu daje efekt relacji ciało do ciała, a jego opływowe kształty budzą zaufanie i ciepłe emocje, aż chce się dać mu buziaczka. Nie przylepiają się też do niego najróżniejsze paprochy i bardzo łatwo się czyści.  G-KIIjest też całkowicie wodoodporny, śmiało więc możemy posikać się ze szczęścia podczas szczytowania.

LET THE GAMES BEGIN

A więc do rzeczy, a ściślej do cipki. Zaczynając wato pamiętać o nawilżeniu, można i na sucho, jak kto woli, można też posmarować masełkiem, jednak sugerowałabym użyć odpowiedniego lubrykantu, najlepiej na bazie wody, gdyż te na bazie olejków, czy sylikonu mogą zniszczyć delikatna powłoczkę wibratora a i podrażnić naszą wyjątkowo delikatną cipuchnę ( Lula ma ich sporo w swojej ofercie: zobacz tutaj.

W związku z moim większym i paradoksalnie głębszym doświadczeniem z orgazmami waginalnymi, nie spieszyłam się zbytnio do głębokiej penetracji. Postanowiłam zacząć powolutku, a G-KII zdaje się doskonale rozumieć i tę potrzebę. Ma możliwość ustawienie różnych stopni mocy wibracji od 1 do 5. Na dole rączki znajdują się dwa guziczki do jej regulacji (służą również do włączania i wyłączania wibratora), więc bez potrzeby przerywania przyjemności, bez problemu, można regulować i zmieniać siłę wibracji w zależności od potrzeb i preferencji. 

Najpierw udałam się więc w podróż sentymentalną do młodości, odtwarzając troszkę swoje przygody ze szczotką masującą mamy. Postanowiłam zapoznać G-KII z moją łechtaczką. Doświadczenie z G-KII, jest jednak zdecydowanie cichsze i przyjemniejsze. Zaczęłam od „jedyneczki” – bardzo delikatne, leciuteńko pulsujące wibracje, prawie niewyczuwalne jednak wiadomo, ze coś się dzieje, że coś się zaczyna, coś co musi skończyć się dobrze. Nadal manewrując na zewnątrz cipki sukcesywnie zmieniałam siłę wibracji. Warto nadmienić, że jeżeli ktoś oczekuje i lubi naprawdę dużą siłę i porządne szarpanko, G-KII może go rozczarować, bo nawet na „piąteczce” wibracje, chociaż są dużo silniejsze niż te początkowe, nadal pozostają delikatne. Fajny efekt daje przechodzenie z silniejszych na lżejsze wibracje lub odwrotnie. 

Już dość tego powierzchownego gmerania, bo mam wrażenie że cała zabawa może skończyć się zbyt wcześnie, nie żebym nie była do tego przyzwyczajona, ale to teraz ja mam kontrolę. Przyszła pora zanurzyć się głębiej w niepoznaną i tajemniczą otchłań w poszukiwaniu zaginionego Pana G. Moje oczekiwania w tym względzie były bardzo niewielkie, życie mnie nauczyło, że warto swoje oczekiwania maksymalnie minimalizować, żeby później rozczarowanie mniej bolało a nawet najmniejszy sukces bardziej cieszył. Więc jedziemy. Bach, troszkę lubrykantu dla lepszego poślizgu, i ani się obejrzałam, a ta zwinna kijaneczka już wibrowała w mojej cipce, tak jakby instynktownie szukając skarbu.  Warto nadmienić, że JE JOUE G-KII posiada możliwość dostosowania się do kształtu twojej cipki. Z boku znajduje się guziczek, którym możemy regulować poziom wygięcia wibratora, naliczyłam około 5 możliwych pozycji. Ne ma więc opcji by, prędzej czy później, po znalezieniu odpowiedniej dla siebie pozycji, Pan G nie wyszedł w końcu z ukrycia jęcząc i błagając o litość.

CZAS REFLEKSJI

JE JOUE G-KII w moim przekonaniu, doskonale sprawdził się w roli pierwszego wibratora. Wiadomo, że stosunek z nieodpowiednim partnerem może zrazić do seksu na całe życie, jednak ten mały wielorybek sprawił, że chcę więcej, więcej i więcej i to na różne sposoby. Może nawet uda mi się z czasem przekonać do zabawy mojego patriarchalnego „męża”, który nadal jak widzi wciśnięte pod szafkę pudełeczko to się krzywi. Jest tylko jedna rzecz, do której, gdybym musiała, to bym się przyczepiła, mianowicie guziczek do regulacji wygięcia wibratora. Do jego użycia potrzebna jest naprawdę twarda ręka, bardzo ciężko go wyczuć a jeszcze ciężej nacisnąć a potem wyregulować, myślę jednak że to też kwestia przyzwyczajenia. Jak już jesteśmy przy guziczkach, to włączanie i wyłączanie G-KII przy użyciu przycisków do regulacji mocy wibracji też wymaga wprawy lub przeczytania instrukcji. Ale może to nawet lepiej, bo w ten sposób minimalizuję się prawdopodobieństwo niepożądanego włączenia, np. w torebce, a i moje 2 letnie dziecko nie podołało wyzwaniu włączenia wielorybka.

Teraz już wiem, że mój następny krok w tej orgastycznej podróży to dildo!!!

Sprawdź też!

Dodaj komentarz