Z Agą Kaźmierczak rozmawia Ola Juchacz
Kiedy zaczęłaś się zastanawiać, czy jesteś poli? Wyszło naturalnie czy tak sobie wymyśliłaś?
Myślę, że ze mną tak było od początku: byłam w wielu relacjach naraz i nie widziałam w tym nic złego. Przeczuwałam, że ludzie nie są z tym do końca okej, ale nie miałam wtedy na to języka. Dopiero po dwudziestce dowiedziałam się, że są na to słowa i zaczęłam trochę lepiej rozumieć, co się dzieje. Dopiero jak coś jest nazwane, zaczyna istnieć.
Ale tak, zawsze byłam taką osobą. Przez dwa lata próbowałam być w monogamicznej relacji i to był najgorszy jej moment. Zupełnie wszystko się zaczęło jebać, to nie był dobry pomysł. Ale mam ten eksperyment za sobą – żeby nie było, że nie próbowałam (śmiech).
Czym tak naprawdę, dla ciebie, różni się otwarta relacja od poliamorii?
To jest dla mnie bardzo drażliwy temat. Wiele osób mówi, że „chcą spróbować poliamorii”, że „otwierają relację”. Oczywiście każdy może mieć swoje definicje, ale otwieranie relacji zwykle dla ludzi polega na tym, że mają jakąś bardzo poważną relację i chcą teraz otworzyć się na seksualne kontakty z innymi osobami. I często potrzeby tych trzecich osób w ogóle nie są brane pod uwagę, tak skrajnie – bo zawsze liczy się ta pierwsza relacja. I na przykład nawet jak ludzie dają sobie furtkę, że coś ważniejszego poza seksem może się wydarzyć z tą trzecią osobą, to mają wręcz taką zasadę, że jak tylko zacznie to mieć jakikolwiek negatywny, trudny wpływ na tą ważniejszą relację, wyżej w hierarchii, to z tamtą osobą się po prostu zrywa. Zostaje sama i w ogóle się nie liczą jej uczucia i potrzeby. Słyszałam takie określenie, że to jest taka „polska poliamoria” (śmiech), bo wiele osób rzeczywiście tak robi.
Ja w ogóle nie jestem zwolenniczką takiej hierarchicznej poliamorii. To jasne, że masz bliższe i dalsze relacje, to się naturalnie dzieje. Ale nie lubię oficjalnego podkreślania „ta osoba jest na pierwszym miejscu, ta na drugim, a ta na trzecim i pół”. Strasznie pojebane: wartościowanie ludzi i porównywanie ich do siebie. Bardziej lubię podejście, gdzie jesteś w różnych relacjach, dzieją się różne rzeczy, jesteś otwarta na to, co się wydarzy (bo tak naprawdę nie jesteś w stanie tak do końca skontrolować tego co do kogoś poczujesz, nie?) Nie podoba mi się sztuczne ukrywanie swoich uczuć przed sobą samą, żeby ktoś z kim się spotykamy, przypadkiem nie poczuł się źle. Jak ktoś do mnie przychodzi i mówi, że ma otwartą relację i że przez to chce się teraz ze mną zapoznać, to ja w to nie wchodzę. Nie chcę być gorzej traktowana. To jest wykorzystywanie osoby: ktoś chce się tak zabawić, spróbować czegoś egzotycznego.
Czyli nie masz „wiodącej” relacji, która jest ciągła? Spotkałam się z tym, że są osoby, które określają siebie jako poliamorystów, ale na przykład są w stałej relacji i dbają o to, co się dzieje wokół.
Zdarzają się takie osoby. Jeszcze czasami jest taki model, że osoby do swojej ważnej relacji chcą włączyć osobę trzecią. Można mieć jakąś dynamikę we trójkę, jasne, że tak, i to może być fajne, ale relację masz zawsze między każdą dwójką w tej grupie. Ludzie chcieliby tak naprawdę zostać przy tym co mieli, jak najmniej to zmieniając.
To chyba wynika z wyobrażenia poliamorii jako komuny, w której się wspólnie żyje, relacje są między każdą jednostką, która się tam pojawia, ludzie są związani ze sobą codziennością – a jak to u ciebie wygląda? Oddzielasz od siebie takie sfery jak praca, nauka, życie romantyczne czy to się przeplata?
Wygląda to różnie – trudno powiedzieć, bo tak jak mówiłam, z każdą osobą ma się inną relację. Mam takie osoby, które bardziej biorą udział w moim codziennym życiu, znam je od bardzo dawna, bardzo mi pomagają, mamy finansowe sprawy razem, wspólne przedmioty… Nawet jak nie są to typowo romantyczne relacje, to są bardzo bliskie, takie rodzinne wręcz.
A jeśli chodzi o relacje, które ludzie nazywają romantycznymi… Bardzo dużo czasu mija zanim dopuszczę kogoś do siebie. Dlatego najczęściej właśnie przyjaciele są tymi, z którymi mam najbliższe relacje.
Czyli często jest tak, że przyjaźnicie się dłuższy czas, dochodzą do tego sytuacje seksualne i wtedy zaczynasz to nazywać, że jesteście w relacji poliamorycznej…?
Inne osoby tak to nazywają, ja akurat nie lubię tej nazwy. W mojej głowie, w tym jak ja odczuwam relacje, nie ma podziału na przyjaźń i romantyczne relacje. W obu może być seks, może go nie być – wtórna rzecz. (Zawsze fajnie jak jest, wiadomo, ale to się może zmieniać wewnątrz jednej relacji.) Ale nie mam tego podziału w ogóle. Po prostu mam bliskie osoby, o różnym poziomie bliskości i nie widzę różnicy między tym, że kogoś kochasz jako przyjaciela albo, właśnie, nie wiem… partnera albo partnerkę, czy jak to się tam nazywa. I to też jest dla mnie problem, bo większość osób potrzebuje tych kategorii, dla mnie one są tylko ograniczające. Ale już nie umiem w taki sposób pomyśleć.
Wiele w naszej kulturze sugeruje, że przyjaźń to taka „czysta”, ale „niedoskonała” forma znajomości. Romantyczną traktuje się jak wejście na wyższy poziom: bo łączy ze sobą przyjacielską i seksualną. Trochę ignoruje się te relacje, które sobie roboczo nazywam „sensualnymi” – to nie jest taka seksualność, która cię ogranicza w relacji przyjacielskiej, każe coś zmieniać i przedefiniowywać, ale jesteście na co dzień ze swoją cielesnością na przykład. Widzicie się nago, śpicie blisko siebie, zdarzają się pocałunki i czułość, której niektórzy nie zakwalifikują jako przyjacielskie – tylko to słynne „coś więcej”. Mam straszny problem z obciążaniem potencjalnymi konsekwencjami takich relacji. Pewnie też miałaś styczność z sytuacjami tego typu.
Bardzo, bardzo dużo – zupełnie wiem, o czym mówisz… Zwykle jest tak, że raczej o tym nie rozmawiam z osobami, z którymi się to dzieje i to zostawiamy: „wszystko jest w porządku”, nie ma rozmowy na ten temat. Na przykład takiej jak teraz z tobą. To by mogło utrudnić sprawę: trzeba by pewne rzeczy przed sobą przyznać – przed samą sobą i drugą osobą.
Z jednej strony zakładamy, że druga osoba może mieć z tym problem, ale też same ścieramy się z przyzwyczajeniami myślowymi, które nie do końca są zgodne z tym, jak byśmy chciały funkcjonować. Narzucamy je sobie, bo tak; bo z ludźmi się tak postępuje; bo tak się myśli; bo do czegoś się zmierza; bo gdzieś tam jest magiczna realizacja relacji…
No tak, ale to, że wszyscy mają podobne podejście, zmusza cię do myślenia i zachowywania się w taki sposób. Jak chcesz zrobić coś mocno inaczej, to nikt tego nie rozumie, bo nawet nie ma skąd. I potem zostajesz z tym sama. Jest tak, że albo możesz się dostosować do tego jak ludzie tworzą relacje albo możesz mieć jakieś dziwne relacje z niedopowiedzeniami, albo nie mieć żadnej.
A masz problem z zazdrością? Zdarzały ci się takie momenty? Czy zawsze masz tak, że czysta głowa i zdrowe zobojętnienie na to co się dzieje wokół?
Dokładnie tak mam! (śmiech) Nie no, każdy ma jakiś tam problem z zazdrością. Ja byłam ogromnie zazdrosna w tej mono-relacji. Bo tak tego nie czaiłam i tak chciałam wejść w tę sytuację, że się naprawdę wkręciłam – i wtedy było chujowo. Ale nigdy wcześniej ani później nie miałam aż takiego problemu. Mam coś takiego, że jestem zazdrosna tylko , gdy ktoś zaczyna mnie olewać i realnie nie ma dla mnie czasu, przestaje dbać o relację między nami. Pod spodem jest poczucie niedocenienia, a na to nakłada się zazdrość.
A jak ktoś po prostu ma super czas ze mną i innymi osobami, to ja tego słucham i się cieszę, że osobie jest dobrze. W takim sensie nie mam problemu.
To w jaki sposób o tym mówisz, kojarzy mi się z przyjacielskimi zazdrostkami.
Tak! Bo w takich relacjach też to się dzieje, też mi się to zdarza.
Kolejny mit: wiązanie poliamorii z bi- albo panseksualizmem. Jakie masz przemyślenia na ten temat?
Nawet nie wiedziałam, że jest taki mit. W poliamorii chodzi o to jak budujesz relacje, a nie z kim je budujesz. To są zupełnie inne rzeczy. To jest tak, jakby mieszać orientację z tożsamością płciową. Nie widzę dlaczego miałoby to iść w parze i nie widzę potwierdzenia dla takiej teorii wokół siebie.
Jak są organizowane spotkania poliamorystów – ja w ogóle nie lubię używać tego słowa w odniesieniu do sobie, ale ugnę się na potrzeby rozmowy – to nie lubię na nie chodzić, bo tam najczęściej są osoby hetero, w dodatku bardzo normatywne. Nie wiem z czego to wynika.
Ty siebie określasz jako osobę homoseksualną czy to jest ruchome?
Określiłabym się tak, bo jakoś tam trzeba się określić, żeby rozmawiać z ludźmi, ale jestem też osobą niebinarną, więc to trochę traci znaczenie. To nie jest dla mnie kwestia tożsamościowa: powiedzieć o sobie „jestem lesbijką”. Po prostu używam tego słowa, żeby się z ludźmi dogadać.
Te spotkania też mnie interesują: jak one wyglądają?
Byłam na jednym takim spotkaniu, które sama organizowałam, na Queer Feście – tam oczywiście mało było hetero-osób. (śmiech) Wyszło to spoko, widać było, że ludzie mieli potrzebę rozmawiać, ale wyszli też rozjebani z tego spotkania. Dużo im się otworzyło sytuacji, z którymi sobie nie mogą poradzić i dużo było widać „polskiej poliamorii”, czyli tej jej hierarchicznej formy.
Ale moja przyjaciółka chodziła w Lipsku na takie spotkania i chciała mnie zabrać ze sobą. Zapytałam jak to wygląda i powiedziała, że ludzie sobie gadają najpierw w grupie – jak na takiej grupie wsparcia – a później jest swobodny czas, że sobie pijesz herbatę i rozmawiasz z kim chcesz. Można jakoś się wesprzeć. Ale powiedziała, że głównie chodzą heteronormatywne osoby.
Ciekawe. Jakby to był wytrych do przełamania tej normy, ale bezpieczny.
Że im jakby wolno bardziej… Coś w tym jest do zbadania.
Mam wrażenie, że w ogóle przy spotkaniach skupiających osoby o podobnych praktykach seksualnych albo tej samej orientacji, jest problem z komunikacją. Trochę jak z Tinderem: każdy udaje, że nie przyszedł tutaj, żeby mieć się z kim bzykać, ale każdy ma to z tyłu głowy (śmiech). Zastanawiam się jak to może działać w przypadku grupy wsparcia.
Mam wrażenie, że oni się zawsze starają, żeby to jednak pozostało grupą wsparcia. Na przykład w tym Lipsku zawsze piszą: „nie spotykamy się po to, żeby się podrywać”. Żeby tego tak nie traktować. Ale też jest dla mnie jasne, że jeśli tak trudno jest spotkać osoby, które mają tak jak ty, to na pewno tak to potraktujesz, nawet jeśli tylko w swojej głowie. Rozumiem, dlaczego tak piszą, ale nie wiem czy tak się da zrobić. Przecież nie zabronią potem nikomu się spotkać.
Chyba, że tak (śmiech).
A czym w ogóle jest dla Ciebie poliamoria?
Ludziom się wydaje, że to oznacza, że masz dużo seksu – w ogóle tak nie jest. Albo, że masz milion relacji i spędzasz czas tylko na tym, żeby przegadywać nocami zazdrość i inne problematyczne kwestia – akurat to wyobrażenie często się pokrywa z rzeczywistością (śmiech). Wiele osób poli się z tego śmieje, że tak to właśnie wygląda: w nocy zamiast seksu masz dużo ciężkich rozmów z osobami.
Mi nie zależy szczególnie na tym, żeby mieć dużo relacji. Po prostu nie lubię wchodzenia w nie po to, żeby załatwiać jakieś swoje sprawy. Ograniczanie drugiej osoby, zmuszanie jej do poświęceń, ograniczanie doświadczeń z innymi ludźmi, nakładanie konkretnych ram, w których musimy się zmieścić… W mono-relacjach często dochodzi do tego, że odbieramy drugiej osobie zajebiste doświadczenia, które mogłyby być jej udziałem. Nie chcesz jej zaszkodzić, nie w tym rzecz – ale odcinasz ją od dobrych doświadczeń.
Unikanie takich sytuacji jest dla mnie najważniejsze w budowaniu relacji. A już to jak je nazywam, ile jest tych osób, czy są przyjaciółmi czy nie-przyjaciółmi, czy jest seks czy go nie ma – wtórne sprawy. Każda relacja jest zupełnie inna i to unikanie kategoryzowania pozwala mi odkrywać więzi, które uciekają definicjom. To jest fajne: nie musisz udawać, że nie można mieć seksu, bo nie mieszkacie razem, nie „żyjecie” ze sobą na co dzień, na nic się nie zadeklarowaliście. Po prostu możesz robić wszystko co chcesz (jeśli druga osoba jest zadowolona z tej formy) i nie musisz się dopasowywać do żadnego schematu.
A jak to wygląda czasowo? Czy to są raczej trwałe rzeczy, które potem się przekształcają w coś innego? Czy zdarzało Ci się całkowicie tracić kontakt z osobami?
Jeśli chodzi o najbliższe relacje to one mi się nie rozpadają. Jak już trwają dużo lat, to stają się ważne i przez to trwałe. W przypadku wszystkich innych, wiadomo: raz jest bliżej, raz dalej, potem się ma kontakt bardzo rzadko – to też jest ok. Te relacje się zmieniają. Te ważne też się zmieniają, ale zawsze są na poziomie utrzymywania stałego kontaktu.
Ja akurat mam dużo relacji na odległość (w czym jestem lepsza akurat). Mam osobę w Lipsku, mam w Poznaniu… Wtedy inaczej planuje się czas: nie widzicie się regularnie, więc bardziej planujecie wizyty, nie można się kłócić, trzeba jak najlepiej z tego skorzystać.
A jak w ogóle zacząć? Narzędziownik.
(śmiech) Ale w sensie relacje?
Tak, jakie miałaś konkretne sytuacje? Bo ja nie mogę się oderwać od myślenia o tym w taki sposób, że musiał być jakiś moment graniczny. Że dla Ciebie się staje jasne, że ta osoba zostaje przez Ciebie włączona do jakiegoś Twojego bliższego kręgu… No właśnie, to jest chyba znowu próba nakładania na to sztucznego nazewnictwa.
Może tak, ale ja trochę potrzebuję wiedzieć czy osoba czuje do mnie bliskość, którą ja zaczynam czuć. Czy jesteśmy na równi. I oczywiście nie musimy być, ale warto o tym rozmawiać. O uczuciach jest spoko rozmawiać – i robię to, jak najbardziej.
Sytuacje z osobami, z którymi byłam najbliżej ciężko mi nawet opisać – nie miałam wtedy języka na te rzeczy. My się już tak długo znamy, że nawet nie pamiętam. Już po prostu mamy wszystkie możliwe doświadczenia za sobą. Książkę można by było o tym napisać.
Mam osobę, z którą jestem blisko i z którą ostatnio zaczynam rozmawiać o tym, jak to jest między nami – i okazuje się, że jest okej. Więc po prostu warto zapytać jak się nie wie, moim zdaniem, ja to w taki sposób robię: mam serce na dłoni (śmiech). Najwyżej ktoś będzie dla mnie niemiły, trudno.
A jeszcze a propos relacji na odległość. Mam takie doświadczenia za sobą i bardzo dręczył mnie brak obecności drugiej osoby i, co za tym idzie, brak zapewnień, że jestem istotna. Mam poczucie, że ludzie często funkcjonują w relacjach, żeby czymś zadowalać swoje ego.
Ja bym powiedziała, że zwykle.
No właśnie. I zastanawiam się, jak to działa w kontekście wielu różnych osób.
Ja chyba miałam łatwiejszą sytuację z relacjami na odległość, bo mimo, że teraz mieszkamy w innych miastach, to poznaliśmy się w Poznaniu i tam właśnie mieliśmy milion doświadczeń razem, byliśmy bardzo w swojej codzienności. To jest trochę jak z rodziną: nawet jak w dalszym życiu nie masz kontaktu to i tak wiesz, że jesteście super blisko. Dlatego nie miałam problemu z niepewnością.
Wiadomo, szkoda, że nie masz osoby na co dzień, ale no – tak jest, trzeba się z tym pogodzić. Staram się na tym nie fiksować, być w kontakcie, a jak się widzimy, to dbamy o wspólnie spędzany czas. I jakoś to wychodzi.
W Warszawie na przykład mam bliską osobę, z którą czuję, że jest ok dopiero od kiedy mieszkamy w jednym mieście. Mamy dla siebie czas na co dzień. Ale to dlatego, że nie znaliśmy się tak długo wcześniej. Może jak bym poznała kogoś z innego miasta teraz i chciała być blisko, to by nie było takie proste.
Ogólnie wydaje mi się, że na odległość jest trudniej coś zjebać (śmiech).
Mówiłaś o tym, że irytuje Cię mylenie poliamorii z otwartą relacją – słyszałaś o tym czy sama tego doświadczyłaś?
Wiele razy ktoś tak mówił do mnie. Na przykład: wychodzi ten temat i nawet się odważam powiedzieć, że jestem niemonogamiczną osobą i słyszę „no, ja też teraz myślę o otwarciu relacji”. I to jeszcze tak na podryw, ugh… Albo właśnie zaczynamy rozmawiać na temat poliamorii i osoby zaczynają rozmawiać o otwieraniu swoich relacji, w których są – a to nie jest o tym, no nie? Może to jest jakoś pomiędzy, nie wiem.
Bardzo często to słyszę. Nawet częściej niż o tym, że chcieliby mieć więcej bliskich relacji.
Samo sformułowanie „otwieranie”… To od razu brzmi tak, jakby wiadomo było, że po akcji będzie reakcja – najpierw otwarcie, potem zamknięcie. Jak to ma brzmieć zachęcająco dla osoby, która jest „na zewnątrz”?
Dokładnie! To wszystko jest o nich cały czas. I teraz oni chcą ciebie wykorzystać do swojej przygody, a jak coś się wydarzy to zostawią cię z tyłu. No super, kurwa, wchodzę w to.
To jest sytuacja doskonałej kontroli: masz partnera albo partnerkę, no i jedziesz – na polowanie!
W środowiskach poliamorycznych jest żart o parach, które szukają sobie osób „do zdobycia”, bo otworzyły swoją relację. I mówi się na te osoby, których szukają unicorn, czyli taka osoba nie do znalezienia w ogóle. Polują na jednorożca.
Jest taki zajebisty komiks o poliamorii – Kimchi Cuddles na Facebooku – robiony przez poliamoryczną osobę. Często pojawia się u niej ten temat. W śmiesznych w sumie komiksach opowiada o tym, jak ciężko jest być poli w kontekście całego społeczeństwa, ale też konkretnych relacji czy wewnątrz grup osób.
O, czyli są jakieś „grupy osób”. Twoja najbliższa relacja też, zdaje się, wyłoniła się z jakiegoś środowiska.
Tak, ja ich poznałam prawie tego samego dnia. Znaliśmy się i mieliśmy dynamikę w trójkę. Teraz już się pozmieniały te relacje.
Często jest tak, że jak masz bliskie osoby, to chcesz, żeby one się poznały. To jest miłe, bo jak twoja osoba poznaje twoje bliskie osoby to też ciebie lepiej poznaje.
Byle bez przymusu!
Trochę to brzmi, jakby poliamoria była raczej sposobem patrzenia na rzeczy, a nie sposobem zachowywania się. Mam poczucie, że relacje, które są gdzieś na pograniczu mocno się dyskredytuje – jeśli nie zrealizują się w monogamicznym związku albo tym co określamy jako „spotykanie się”, to jakby one w ogóle nie istniały.
Tak jakby ludzie cenili sobie tylko to z czego coś mają, z czego zbiją jakiś kapitał. A nie kontakt między ludźmi sam w sobie, który jest przecież zajebisty! To jest zajebiste, jak ktoś ci poświęca czas, bo jest mało tego czasu i warto to jakoś docenić, zamiast patrzeć czy to jest „zrealizowane”. Czy jest jakieś „osiągnięcie”.
Więc tak, dla mnie to jest inne patrzenie na rzeczy. Inne podejście do relacji, tak żeby nie chodziło tylko o ciebie i o załatwianie swoich spraw.
A masz jakieś książki, filmy, seriale, które Ci mocno otworzyły oczy w tym temacie? Na przykład słownikowo.
Są dwie książki po polsku o poliamorii i obie są moim zdaniem słabe. Mam książkę po angielsku, nazywa się More than two. I, po pierwsze, nie jest pisana z eksperckiego poziomu: zaczynasz ją czytać i już wiesz, że będzie dobrze. Po drugie tam trochę piszą rzeczy, o których ja Ci mówiłam. Wcześniej przeczytałam te pozostałe książki i się martwiłam, że „o nie, jak poliamoria to jest coś takiego, to ja kurwa nie wiem kim jestem”. A w More than two piszą o podejściu, które jest bliskie mojemu. Jest też mocno poradnikowa, dają dużo konkretnych narzędzi do radzenia sobie z sytuacjami, które się często wydarzają. Piszą o hierarchicznej poliamorii i piszą dlaczego uważają, że jest nie w porządku w stosunku do ludzi (bo to jest traktowanie ludzi jak rzeczy). Rozumieją, że ktoś może tak mieć, ale ostrzegają do czego to może doprowadzić. Czerpią z doświadczeń własnych i ludzi żyjących wokół.
Dobrze mi się zrobiło jak tę książkę przeczytałam, bo zrozumiałam, że ktoś ma podobnie. Osoba, która nie mieszka w Polsce (ani nawet w Europie), ale przynajmniej nie jestem sama jedna z tym na świecie. To jednak coś zmienia. Inaczej zaczyna ci się wydawać, że jesteś pojebana i że nie jesteś w stanie tych relacji tworzyć, skoro wszyscy chcą czegoś innego niż ty.
Nie spodziewam się, że będę miała jakieś bliższe relacje poza tymi, które mam teraz: ludzie nie chcą w to wchodzić – mówią mi o tym. Ale to, że się dowiesz, że gdzieś tam w Ameryce jest jakaś bogata osoba (śmiech), która ma podobnie jak ty, jest spoko.
A miałaś kiedyś wrażenie, że niemonogamiczność jest odpowiedzią na wyczerpanie potencjału albo znudzenie w jednej relacji?
Wydaje mi się, że to raczej otwieranie relacji dzieje się z takich powodów.
To jest dla mnie duży plus poliamorii – nie ma tylko jednej relacji spełniającej wszystkie potrzeby. To jest duże obciążenie dla jednej osoby – nie chciałabym oczekiwać od kogoś czegoś takiego.
Więc myślę, że to super, jak się ma więcej osób, nawet wtedy, gdy chcesz być monogamiczną osobą, ale masz przyjaciół, z którymi możesz być bardzo blisko i nie obciążasz tylko partnera czy partnerki swoimi problemami, tylko masz inne osoby, na które to możesz rozłożyć. Żeby nie robić z osoby partnerskiej swojego jedynego terapeuty. Albo, nie wiem, akurat ktoś ma zły humor, to pójdziesz do kogoś innego, żeby się bawić.
Masz też bardziej bogate doświadczenia, bo z każdą osobą jest inaczej.
***
Wymyśliłam sobie trochę rzeczy, które mi powiesz (zawsze tak jest, że sobie trochę projektujesz). I wiele rzeczy okazało się być tak skrajnie odmiennych od tego, co sobie wyobrażałam…
Tak?
Może nie skrajnie odmiennych. Raczej chodzi o to, że z twojej opowieści wysnuwają się jakieś gotowe ścieżki, których ja sama sobie nie mogłam wypracować, bo, wiadomo, mielisz to dużo dłużej niż ja.
Ale czego się na przykład spodziewałaś, że powiem, a nie powiedziałam?
Hmm…
Teraz ja z Tobą przeprowadzam wywiad (śmiech)!
Tak! Ale to dobrze! Wiesz co, chyba głównie wątek o tym, że od zawsze tak miałaś.
No, bo to jest dziwne. Ja nie wiem skąd mi się to wzięło. Nie miałam takich wzorców.
Myślę, że to też wskazuje na brak podatności na to, co widzisz na zewnątrz. No bo na przykład reprezentacja poliamorii w mediach jest raczej nikła.
Tego w ogóle nie było, gdy byłam młodsza. Moi rodzice są monogamiczną parą. Naprawdę nie wiem skąd to mam. Ale nawet jak byłam taka bardzo mała, że jeszcze nie wchodziłam w żadne poważne relacje, to sobie wyobrażałam, że jak będę większa to będę mieć dużo bliskich osób wokół siebie. Dosłownie tak myślałam. I tak właśnie jest!
Może widziałam jakiś film i tego nie pamiętam… Albo nie wiem, porwali mnie kosmici (śmiech).
To nie było łatwe jak byłam młodsza: jak chciałam czegoś innego, a nie rozumiałam dlaczego to nie jest okej. Dlaczego ludzie mają z tym problem, myślą, że robię im krzywdę.
I to się faktycznie wydarzało jak byłaś bardzo młoda? W jakich to relacjach funkcjonowało?
Na przykład z moją pierwszą dziewczyną tak miałam. Znałyśmy się od podstawówki, w gimnazjum zaczęłyśmy mieć romantyczną relację (powiedzmy) i ona nie rozumiała dlaczego ja chcę mieć kontakty z innymi osobami, a ja nie rozumiałam dlaczego to jest nie w porządku – skoro mówię jej o tym otwarcie. Z drugiej strony ona potem miała kontakty z różnymi innymi kolesiami, tak jakby w zemście, i potem mnie zostawiła dla kolesia.
W zemście jest coś z wyrównywania rachunków, ale o tym „rachowaniu” też myślałam w kontekście poliamorii i zgody na to, że partner(ka) ma więcej bliskich osób. Spotkałaś się z myśleniem „okej, otwarta relacja albo poliamoria będzie dla mnie, ale tylko w momencie, w którym ja nie będę musiała być zazdrosna o ilość”?
Tworzy się dziwna rywalizacja między ludźmi. Otwierają swoją relację i jak jedna osoba znajdzie kogoś nowego, a druga nie, to wtedy się robi jakiś problem.
Ludzie mi opowiadają o takich sytuacjach, to się dzieje. Ale bywa też, że jedna strona nie potrzebuje więcej relacji, a druga tak – no i po co wtedy tę drugą osobę ograniczać. Niech każdy robi to, czego potrzebuje.
A ktoś Ci kiedyś zarzucił, że nie wyłapałaś tego, że nie do końca jej_jemu pasuje taki rodzaj relacji?
Nastolatki dostają milion porad jak być w relacji mono, jak je budować – nawet jeśli są głupie i w głupich magazynach. A nie masz takich porad dla kogoś, kto w taki sposób funkcjonuje. Ja nie miałam narzędzi, nie wiedziałam jak sobie z tym radzić, jakie będą problemy. Myślę, że część osób mogłam potraktować chujowo, mogłabym to zrobić lepiej, ale zupełnie, zupełnie nie miałam skąd się tego dowiedzieć.
Od kiedy sobie trochę poczytałam i bardziej się poznałam na ludziach, lepiej sobie z tym radzę – nawet jak ktoś próbuje ze mną być w relacji i odczuwa zazdrość, to nie wkurwiam się na osobę (o ile nie przekracza moich granic, w tym jak się zachowuje), bo rozumiem, że ludzie są zazdrośni i staram się pomagać: zapewnić osobę, że wszystko jest w porządku, że nie ma żadnego porównywania, że chcę z nią być. W tym akurat teraz jestem bardzo dobra(śmiech). Ale no, dla osób czasem nawet taka sytuacja jest zbyt ciężka.
Ale to nie jest układ, z którego się nie można „wypisać”? Jak w ogóle podchodzisz do tego, kiedy ktoś chce spróbować być w takiej relacji?
Różnie. W zależności od tego jak mi zależy na tym, żeby poznać osobę. Bo jeśli nie bardzo i mam wrażenie, że może być z tego dużo dramatów, to często nie mam na to przestrzeni i raczej to zostawiam. Ostatnio bardziej skupiam się na sobie, olewam takie sytuacje – szczególnie, że miałam dużo dramatów z osobami, których w zasadzie w ogóle nie znam.
Kiedyś moja koleżanka otworzyła relację – tam akurat było z szacunkiem do innych osób – i próbowała ze mną być w relacji poli. No i spoko: byłam na to otwarta, jakoś to wychodziło przez pewien czas. To nie była zbyt głęboka relacja, dosyć szybko to zakończyłyśmy, ale to nie było o tym, że ona próbowała być poli. To było o innych rzeczach.
Zależy od osoby. Od tego co myślę o osobie. Wiem, że to jest trochę ocenianie z góry, ale…
…ale robimy to w każdej relacji.
No właśnie. Chcesz jednak siebie trochę ochronić.
Chyba dopiero teraz zaczyna się mówić o tym, żeby dbać też o siebie w wielu kontekstach – w kontekście relacji też. W przypadku poliamorii wydaje się to być szczególnie istotne: żeby umieć samej sobie stawiać granice, a nie tylko innym ludziom.
To jest ważne. Chociaż sama się złapałam na tym, że mam bliską osobę, która bardzo długo nie była w stanie mnie wspierać i nie rozumiałam dlaczego. I miałam problem z tym, że osoba się odcina, nie chce ze mną spędzić czasu, gdy mi jest ciężko. I wiem, że robiła to, bo chciała się ochronić, też nie miała się wtedy dobrze – ale późno się tego dowiedziałam. W międzyczasie było mi ciężko z myślą, że ktoś tyle razy odmawia.
To jest chujowe, że tak było, ale też dobrze, że sobie to uświadomiłam. Trochę się trzeba też nauczyć to przyjmować.