„WIARA BYŁA DLA MNIE ZAWSZE ZWIĄZANA Z ROZUMEM – UWAŻAM, ŻE PEWNE RZECZY TRZEBA WIEDZIEĆ, POZNAĆ, ZROZUMIEĆ. ŻE WIARA BEZ ROZUMU JEST ZABOBONEM”.
Tomasz Puchalski
Chciałabym przedstawić Wam rozmowę, którą jakiś czas temu odbyłam z niezwykle inteligentną i wrażliwą osobą, dla której wiara jest sprawą prywatną, przynoszącą osobiste duchowe korzyści i nie mającą nic wspólnego z politycznymi zagrywkami – z prezbiterem Kościoła Reformowanego, Tomaszem Puchalskim.
Rozmowę, która przypomni nam wszystkim, o co w wierze naprawdę chodzi, odpowie na pytania, na które przedstawiciele Kościoła Katolickiego unikają odpowiedzi i przede wszystkim – przedstawi alternatywę dla tych z nas, którzy szukają wspólnoty, w której będą mogli/ły po prostu być. Bez strachu, bez oceniania, bez zasad wymyślonych po to, by władza pozostawała wyłącznie w rękach konkretnych osób (i osób konkretnej płci).
Mógłbyś opowiedzieć o Waszej wspólnocie w kontekście swojego doświadczenia z nią? Co sprawiło, że wybrałeś akurat tę?
Wychowałem się w rodzinie rzymskokatolickiej, ale cały czas jestem członkiem kościoła, tylko już nie rzymskiego. Z mojego punktu widzenia nie zmieniłem kościoła, tylko jurysdykcję – moim zwierzchnikiem nie jest już biskup rzymski, a biskup naszej wspólnoty. Od czasu kiedy się nawróciłem, cały czas byłem w małej wspólnocie – najpierw była to Odnowa w Duchu Świętym, potem Duszpasterstwo młodzieżowe u mnie w parafii.
Po maturze wyjechałem do Anglii, gdzie poznałem Kościół Anglikański i zetknąłem się z pierwotnym doświadczeniem kościoła jako rzeczy lokalnej, regionalnej, bliskiej. I tam zdałem sobie sprawę z tego, że w jakiś sposób wyłamałem się z Kościoła Rzymskiego, ponieważ przestałem wierzyć w to, że kościół potrzebuje scentralizowanego ośrodka władzy, że potrzebuje papieża, by być kościołem.
Dostrzegłem, że papiestwo jest zwykłą ludzką instytucją i zadałem sobie pytanie, czy odpowiadają mi te drogowskazy, które dają papieże, które niekoniecznie są oparte na nauczaniu ojców kościoła, czy Pisma Świętego, a podlegają konkretnej interpretacji. Wiara była dla mnie zawsze związana z rozumem – uważam, ze pewne rzeczy trzeba wiedzieć, poznać, zrozumieć. Że wiara bez rozumu jest zabobonem.
Po powrocie do Polski zacząłem więc szukać innych wspólnot, bo nie czułem już, że kościół rzymski jest moim domem, tak jak do tej pory. Trafiłem najpierw na kurs ewangelizacyjny, później zacząłem chodzić na nabożeństwa do metodystów, ale brakowało mi ciągle katolicyzmu i tego, co dla katolickiego doświadczenia wiary jest niezbędne – doświadczenia wcielenia się Boga, gdy to, co duchowe staje się materialne i realne.
W pewnym momencie natrafiłem na ruch starokatolicki. Spotykaliśmy się ze znajomymi z kursu na wspólne czytanie Biblii, modlitwę, później na nabożeństwa modlitewne, które początkowo odbywały się w klubie Bunuba w piwnicy przy Szewskiej w Poznaniu. I później część osób uznała, że chce zostać w ruchu rzymskim, a część – w tym ja – „przeszła” do ruchu starokatolickiego. I tak to się zaczęło. To nie był żaden bunt, obraza, czy wielkie oświecenie. Raczej spojrzenie w głąb siebie, w to, co jest moje, co jest moim doświadczeniem, co mnie przekonuje w całości i w czym się dobrze czuję. Ja byłem w odnowie w Duchu Świętym, więc myślenie o nim i o jego inspiracji w całym kościele to było dla nie coś fundamentalnie ważnego.
Podstawowe założenie starokatolicyzmu jest takie, że nie ma struktury piramidalnej, tylko jest wspólnotowość. Biskup i wszyscy dookoła biskupa podejmujący razem decyzje. W ten sposób kościół chciał wyrazić wiarę w to, że faktycznie działa we wszystkich ochrzczonych, a nie tylko w „wybranych”, lub że w „wybranych” działa lepiej niż w „niewybranych”. W starokatolicyzmie odkryłem, że Duch Święty działa tak samo we wszystkich braciach i siostrach, którzy są ochrzczeni.
Każdy ma pełnię Ducha Świętego, od momentu chrztu. W rzymskim katolicyzmie też istnieje takie przekonanie, jednak tam nigdy nie doświadczyłem takiej rzeczywistej wiary w to, że w każdym przeciętnym Kowalskim jest taki sam Duch Święty, jak np. w Bergoglio, i to mnie chyba najbardziej zainspirowało – myślenie o powszechności, o tym ze kościół jest rzeczywiście wspólnotą wszystkich, którzy do niego należą, za którą wszyscy równo odpowiadają; w której nie ma zwierzchnika jako uniwersalnego „władcy” kościoła, czyli funkcji, którą de facto sprawuje papież w kościele rzymskim (z dogmatem o nieomylności papieża).
Nieomylnym może być tylko Bóg i kościół może jedynie próbować tę nieomylność zrozumieć. To Bóg jest z punktu widzenia chrześcijańskiego faktycznym władcą kościoła. Mam wrażenie, że ludziom dzisiaj brakuje pokory w mówieniu o swoich doświadczeniach i przekonaniach, i szacunku do tego, że inna osoba może doświadczać inaczej.
W starokatolicyzmie główną zasadą jest zasada równości, zarówno w kwestii uczestnictwa we wspólnocie, jak i przyjmowaniu sakramentów. Kwestie takie jak płeć, orientacja psychoseksualna, wiek, czy kolor oczu nie mają znaczenia w tym, czy np. się kogoś dopuści do święceń, jeśli dana osoba jest kompetentna i powołana.
Kobiety mogą przyjmować sakrament kapłaństwa?
Teologicznie myśląc, w chrześcijaństwie ważniejsze niż to, czy jesteś mężczyzną, czy kobietą, jest to, że jesteś człowiekiem, osobą. Tak samo w Chrystusie. On przyszedł na świat jako mężczyzna z rożnych powodów, pewnie głównie kulturowych, jednak to nie jest tak istotne jak to, że stał się człowiekiem, a nie człowiekiem konkretnej płci. Święty Paweł mówił, że nie ma znaczenia czy ktoś jest kobietą czy mężczyzną, bo wszyscy są równi w Chrystusie. Są takie badania biblijne, prowadzone m.in. również przez polską biblistkę, że człowiek w Edenie był człowiekiem androgenicznym – podział na płeć, który my widzimy – na kobietę i mężczyznę – to bardziej kwestia naszej interpretacji.
Jak się spojrzy w teksty oryginalne to nie ma w nich płciowości w takiej formie, w jakiej my to rozumiemy. Jest osoba A, czyli Adam i osoba E, czyli Ewa, natomiast to nie jest kobieta i mężczyzna z takim silnym podziałem jak dzisiaj go czytamy. Ten podział zaczyna się dopiero po wygnaniu.
Człowiek jest sobie równy, bo po prostu jest człowiekiem. Podczas chrztu daje się dziecku białą szatę, która ma symbolizować obleczenie się w Chrystusa. W starożytnym kościele to zawsze była taka sama długa, powłóczysta szata – spod której nie było widać, czy obleczona jest w nią kobieta, czy mężczyzna. Idea była taka, by powrócić do tego stanu z Edenu, gdzie to nie było istotne.
Kościół przyjmował pewne schematy i konstrukcje, ale kobiety zawsze pełniły w religii chrześcijańskiej ogromną rolę. Kościół do czasów Konstantyna i Edyktu mediolańskiego był przede wszystkim w domach, a tam rządziły przecież kobiety. W Listach świętego Pawła znajdujemy opowieści o Świętej Junii, która była apostołą i wraz ze swoim mężem, Andronikusem, ewangelizowała Rzym. Można by powiedzieć, że prawdopodobnie to oni, a nie święty Piotr, zbudowali kościół w Rzymie.
Jezus pragnął nauczać kobiety tak samo jak mężczyzn. W kościele pierwotnym podział na płeć funkcjonował na zewnątrz, w związku z uwarunkowaniami kulturowymi. Ale to, kto jakiej jest płci było i jest mało istotne. To jest coś, co my próbujemy praktykować.
Płeć jest oczywiście czymś ważnym, bo jest integralną częścią każdego człowieka, natomiast to jest integralna część jednostki, a nad tym wszystkim jest coś dużo ważniejszego – to, że każdy jest człowiekiem, osobą zdolną do relacji, kochania, popełniania błędów i naprawiania ich. To jest dużo ważniejsze od płci.
Pomimo całej mizoginii która się do teraz panoszy, intuicja kościoła zawsze była taka, że trzeba wrócić do początku, do równości. I my staramy się to robić – to jaką masz płeć, jaki/a się urodziłaś/eś nie ma znaczenia. Jest takie hasło amerykańskie, które brzmi: „jeśli nie chcecie nas święcić, to nas nie chrzcijcie”. Chrzest jest bramą do wszystkich sakramentów, więc jeśli jest jakiś sakrament, którego kobieta nie może przyjąć z tego tylko względu, że jest kobietą, to dlaczego tylko ten? Dlaczego może dostąpić wszystkich sakramentów z wyjątkiem tego jednego?
My wierzymy, że jeśli kobieta może być ochrzczona, a więc może być włączona w Chrystusa, w pełni równa wszystkim innym chrześcijanom/chrześcijankom, to nie ma żadnych przeciwwskazań do tego by dostąpiła również sakramentu kapłaństwa. I to dotyczy wszystkich. Jeśli osoba jest ochrzczona, to to jaka ma orientację, płeć, czy ma penisa czy waginę nie ma znaczenia, bo to nie tam jest przechowywany Duch Święty – liczy się cały człowiek, jako człowiek, który jest zanurzony w Chrystusa i jest bratem/siostrą we wspólnocie, czy po prostu chrześcijaninem/chrześcijanką członkiem/członkinią wspólnoty.
Macie jakieś oficjalne stanowisko dotyczące osób LGBTQIA+?
W Konstytucji Ekumenicznej Wspólnoty Katolickiej, czyli wspólnoty, do której należymy, jest mowa o włączaniu wszystkich – zarówno do uczestnictwa w sakramentach, jak i do ich odprawiania. Według naszej Konstytucji np. sakrament małżeństwa jest przeznaczony dla par, które pragną potwierdzenia i błogosławieństwa dla swojego związku, choć jego prawna legalizacja wymaga oczywiście zgodności z normami lokalnego prawa cywilnego. Nie ma jednak w żadnym z zapisów mowy o tym, jakiej płci muszą być dane osoby, by zawrzeć sakrament małżeństwa. Podobnie jest z pozostałymi sakramentami, czy święceniami. Nie ma zapisów wykluczających kogokolwiek z możliwości przyjęcia ich. Są jedynie wymogi związane z kompetencjami, czy duchowością.
My mamy takie stanowisko, że homoseksualizm nie jest grzechem, bo jest naturalną kondycją człowieka. Nie może być tak że np. przez to, że ktoś jest rudy uznamy, że jest grzeszny. Święty Paweł w Liście do Rzymian mówi, że każdy ma zachować naturę w której został powołany. Zatem grzechem może być raczej to, gdy ktoś będzie usilnie próbował być kimś innym niż jest. Z naszego punktu widzenia bardziej problematyczny byłby nasz stosunek do osoby, która zupełnie nie akceptuje w sobie swojej natury i próbuje się jej pozbyć. Rozumiem, jeśli ktoś ma w sobie taki „niechciany” homoseksualizm i próbuje to uporządkować, ale trzeba powiedzieć po prostu: jesteś gejem/lesbijką i nie ma w tym nic złego. To jest twoja „inność”, każdy ma jakąś, każdy „jakiś” jest i po prostu bądź wdzięczny za to jaka/jaki jesteś i żyj z tym w zgodzie.
Orientacja nie jest grzechem i, co ciekawe, w Biblii nie ma ani jednej wzmianki na ten temat. Nie ma wzmianki o tym, by związki homoseksualne były potępiane, a jeśli już pojawiają się jakieś zapisy, to na temat pewnych zachowań seksualnych, które odnosiły się np. do rytuałów pogańskich. Znany jest passus św. Pawła z Listu do Rzymian, który opowiada o tym, że mężczyźni porzucili naturalne zachowania i zaczęli spółkować między sobą. Ale jeśli poznamy trochę historię Rzymu i okresu, w którym św. Paweł pisał, to jednym z najpopularniejszych wtedy kultów w Rzymie był kult bogini Kybele, czyli bogini płodności i urodzaju.
W związku z tym kultem mężczyźni się kastrowali, uprawiali seks analny, kobiety uprawiały seks analny, i dla Pawła, jako żyda, było to wystąpienie przeciw naturze, ale nie miało nic wspólnego z orientacją. Po prostu z jego punktu widzenia seks dla małżeństwa nie mógł być związany z kultem świątynnym, ponieważ Bóg nie życzył sobie prostytucji świątynnej, która została potępiona w kilku miejscach Biblii. Ale nie ma w niej nic o związkach jednopłciowych – zarówno pochwały, jak i negacji.
Drugim problemem dla żydów w kwestii zachowań homoseksualnych było to, że seks w czasach starożytnych był często emanacją porządku społecznego – tego, kto stoi wyżej w hierarchii społecznej, a kto niżej. Mężczyzna był tym, który w seksie dominował i to myślenie przeniosło się między innymi na pola bitew – żołnierze armii zwycięskich gwałciły żołnierzy armii przegranych, żeby pokazać swoją dominację i siłę. Bóg w Starym Testamencie mówi, że mężczyźni nie powinni między sobą takich zachowań przejawiać, ale to nie jest zakaz relacji homoseksualnych, tylko podkreślenie tego, że nie chce rozwarstwienia społecznego, że nie powinno być między mężczyznami (niestety tu obracamy się w patriarchalnym, męskim świecie) nikogo, kto ma dominować i kto ma być uległy. Dlatego też Bóg nie chciał, by panował w Izraelu jakikolwiek król czy władca. Ludzie (w tym kontekście mężczyźni) mieli być sobie równi.
Prawdopodobnie to stąd wypływa zakaz homoseksualnych zachowań między mężczyznami, bo upodabniał za bardzo żydów do pogan, a Żydzi jako lud wybrany, mieli pokazywać czego Bóg chce dla człowieka. Równości. Jezus mówił „jesteście braćmi i siostrami”, nie używał hierarchii, nie pochwalał władzy. Mówił o tym, że jest jeden Ojciec, który jest w Niebie, a na Ziemi wszyscy są braćmi i siostrami. Przekaz ewangeliczny pokazuje, że Bóg nie chciał tego, by jakiś człowiek dominował nad innym człowiekiem. Stad też niechęć do zachowań homoseksualnych, które nie kojarzyły się z relacją, miłością czy związkiem, a po prostu z wojną, gwałtem i dominacją.
Dzisiaj tak nie jest. Mamy dorobek psychiatrii i psychologii, który mówi nam, czym jest homoseksualizm i seksualność w ogóle, i nie da się w zdrowym rozsądku podtrzymywać dalej tych argumentów. Dzisiaj nauka nie boi się homoseksualizmu, nie mówi o chorobie, wynaturzeniu. Homoseksualizm po prostu jest – tak jak wiele innych rzeczy. Ze współczesnym dorobkiem nauk biblijnych i teologicznych nie mamy żadnych jednoznacznych argumentów, że Biblia potępia osoby homoseksualne.
Takie rzeczy widzą literaliści, którzy traktują Biblię jako Słowo Boże. Chrześcijanie nigdy nie wierzyli, że jest nim książka, tylko Jezus – osoba, przez którą przemawia Bóg i która swoim życiem o nim opowiada. Biblia jest natomiast zapisem ludzi, którzy doświadczali Boga na rożne sposoby. Doświadczenia są rożne, i my też różnie je interpretujemy.
A co z osobami transpłciowymi?
Mam taki problem, że nie wiem dokładnie dlaczego tak się dzieje, że dana osoba jest transseksualna. Ale to, że ja nie wiem, nie znaczy, że coś jest nie w porządku. W naszej wspólnocie nie widzimy w tym żadnego problemu, choć faktycznie jest to bardziej złożona kwestia – dlaczego tak się dzieje, że ktoś rodzi się w innym ciele, niż powinien? W kontekście tego, że nie należy walczyć ze swoją naturą, tutaj pojawia się pytanie jaka jest „natura” danej osoby, bo jeśli urodziła się w ciele mężczyzny, a jest kobietą, to tą prawdziwą naturą, którą odczuwa i przeżywa, jest natura kobiety.
Wchodzi oczywiście w społeczeństwo, które często tego nie rozumie, ale to nie jest problem osoby trans, tylko społeczeństwa, które nie umie, lub nawet nie próbuje jej zrozumieć i zaakceptować. Z tego wynika większość problemów – stres mniejszościowy, brak akceptacji, poczucie wykluczenia – to wszystko wpływa na psychikę i jakość życia. Trudno mi zrozumieć taką retorykę, że osoba trans to taki „błąd Pana Boga”. To jest kompletna bzdura. Jaki błąd? Czy Pan Bóg popełnia błędy? Jeśli wierzymy, że Bóg nie popełnia błędów i to co się dzieje na świecie jest w jakiś sposób uporządkowane i umotywowane to znaczy, że w tym świecie mają swoje miejsce wszystkie osoby, które się na nim znalazły.
Myślę, że problemem nie jest dana osoba i jej płciowość, a społeczeństwo, które jej nie przyjmuje. Gdyby dzieci i młode osoby doświadczały akceptacji, nie bały się o tym mówić, nie miałyby tylu strasznych problemów, które zaczynają w pewnym momencie narastać.
W kontekście tego co mówisz o relacjach nasuwa mi się pytanie, czy jest u Was miejsce dla zwierząt? Czy Wasze rozumienie klasycznego „czyńcie sobie ziemie poddaną” różni się od przejawianego przez patriarchów kościoła rzymskiego?
Nie mamy oficjalnego nauczania w kwestii zwierząt, mogę jedynie odnieść się do tego prywatnie. Myślę, że powinniśmy zacząć zwracać dużo większą niż do tej pory uwagę na zwierzęta. Nadużywamy swojej siły i dominacji, nadużywamy produkcji. Ubój przemysłowy, myśliwy, który strzela do zwierzęcia, bo akurat ma ochotę, gigantyczne ilości mięsa produkowane i często wyrzucane do kosza są rzeczami okrutnymi. Nie wierzę w to, że w Niebie nie będzie zwierząt. Choćby dlatego, że gdy Bóg stworzył Ogród Eden, były w nim również zwierzęta, więc dlaczego w Raju miałoby ich nie być? Inna rzecz, to biblijne hebrajskie słowo nefesz, czyli dusza – z punktu widzenia Biblii człowiek nie tyle ma duszę, co jest duszą, bo jest istotą żyjącą.
Zwierzęta też są istotami żyjącymi, też są nefeszami. „Czyńcie sobie Ziemię poddaną” – nie lubię tego tłumaczenia, ale ja raczej to upatruję w tym, co się działo w Edenie – Bóg, gdy to mówi, mówi to właśnie tam, czyli w rzeczywistości, która jest pełną harmonią. „Czyń sobie ziemię poddaną” polegało głównie na tym, że Adam chodził i nazywał zwierzęta. Korzystał z roślin, spożywał trawy i owoce które były dla ludzi. W Biblii Bóg nie mówi o tym, że należy jeść zwierzęta, wręcz przeciwnie – jest powiedziane, że dla zwierząt są trawy, a dla ludzi owoce. Nie ma nic o tym, że dla ludzi są kurczaki, wołowina i wieprzowina.
Tak naprawdę „zabijanie spożywcze” zaczyna się dopiero po upadku, po wypędzeniu ludzi z Raju. Nie jestem w stanie zrozumieć przemysłowości w kontekście zabijania zwierząt. Ostatnio mieliśmy taką dyskusję, czy miałbym problem odprawić pogrzeb zwierzęcia. Nie miał bym. Dlatego, że przede wszystkim chodzi o człowieka – nie wiem, czy pogrzeb miałby znaczenie dla zwierzęcia, które jest chowane, ale wiem, że miałyby wielkie znaczenie dla osoby, która to zwierzę chowa.
Zwierzęta dzisiaj często zastępują nam inne relacje – rodzinę, przyjaciół. Są naszymi towarzyszami/kami. Jeśli umrze zwierzę, które było wiernym towarzyszem/wierną towarzyszką przez dwadzieścia lat, to mamy je wyrzucić do śmietnika? Przecież to jakieś barbarzyństwo, choćby tylko ze względu na tych ludzi, dla których to był ktoś bliski, przyjaciel. Nie widzę w tym grzechu, by ksiądz wziął w takim pogrzebie udział i podziękował Bogu za wszystkie stworzenia, które są na Ziemi, pomodlił się, by ludzie bardziej je szanowali. Jesteśmy od nich uzależnieni. Jak pszczoły wyginą to my będziemy następni.
W liturgii kościoła chrześcijanie to czuli od początku – posty polegały na tym, że nie wolno było jeść mięsa, czasem nabiałów. W ten sposób chciano zwrócić chrześcijanom uwagę na to, że ich pożywienie było żywą istotą, zabitą po to, by mogli przeżyć. Dla mnie najgorsze jest to, że teraz nie ma tego poczucia – zwierzę jest w zoo, a hot-dog w Żabce to już nie jest zwierzę, tylko hot-dog. Brakuje świadomości, szacunku. Moim zdaniem dramat ludzi to to, że nie szanujemy żywych, nie szanujemy zmarłych, zwierząt, roślin, ziemi, wody.
Nasz biskup często podkreśla, ze w chrześcijaństwie zawsze funkcjonowało bardzo silne przywiązanie do ziemi. Czynić sobie ziemię poddaną – tam jest mowa o ziemi, o uprawie. Nie o tym, by polować na zwierzęta i zabijać, tylko uprawiać rolę, bo to ma być dla ludzi. Owoce i zwierzęta są nam tylko dane, pożyczone żebyśmy mogli przetrwać, ale nie jesteśmy ich właścicielami, nie jesteśmy panami ich życia.
Uważam, że to, jak traktujemy środowisko, w którym żyjemy, to że czujemy się „panami”, bo jesteśmy trochę sprytniejsi i mamy więcej rozumu (choć czasami niestety mniej), to jest duży problem. Możemy korzystać z przyrody, ale robimy to głupio i cierpią na tym najsłabsi. Jesteśmy za przyrodę odpowiedzialni, to właśnie oznacza panowanie nad nią.
Więcej informacji na temat Reformowanego Kościoła Katolickiego znajdziecie na ich stronie: http://www.starokatolicy.eu/
Zdj. nr 1: Poznań Pride Week 2019
Zdj. nr 2: „Hello Brother Hello Sister Demonstracja Solidarnościowa” w hołdzie ofiarom masakry w Christchurch w Nowej Zelandii, gdzie 50 osób zostało zamordowanych podczas modlitwy w meczetach.
Zdj. nr 3: „Duchowni z Anglii, Niemiec i Polski celebrowali Liturgię Eucharystii z okazji Poznań Pride Week 2019 w Poznaniu. Homilię w czasie nabożeństwa wygłosił ks. superintendent Carsten Bolz, który skomentował fragment Ewangelii Łukasza 14.16-24, która opowiada o bezwzględnym zaproszeniu na ucztę w Królestwie Bożym wszystkich ludzi. W czasie modlitwy wspominaliśmy m.in. osoby, które myślą o odebraniu sobie życia lub już to zrobiły, za osoby LGBT+, które doświadczają nienawiści i braku akceptacji oraz o poszanowanie każdej osoby”[3].
Zdj. nr 4: Koniński Marsz Równości 2018
[1] http://www.starokatolicy.eu/nabozenstwo-ekumeniczne-z-okazji-poznan-pride-week/