Już po walentynkach, więc czas na odrobinę malkontenctwa na temat rodzimych romansów i erotyków pisanych na kolanie. Jako że mój związek znajduje się chwilowo w fazie long distance, walentynki spędziłam w wannie z kieliszkiem wina i książką 365 dni Blanki Lipińskiej.
Byłam ciekawa tej książki, z racji płynących zewsząd głosów i opinii na jej temat. Mam też przeczucie, że spora część z Was chciałaby dowiedzieć się, o co tyle szumu, ale zwyczajnie nie ma ochoty albo czasu na 300 stron umiarkowanie podniecającego porno z wątłym gangsterskim motywem w tle. Dlatego dziś w ofierze składam Wam skrót wszystkich przyjemności, które oferuje książka 365 dni (mając na uwadze, że jest w niej tyle do odpakowania, że nawet nie planuję próbować napisać o wszystkim).
Fajny gwałt
Pierwsze strony oferują nam wątpliwą „przyjemność” wejścia w świat bardzo ważnego, bogatego i niebezpiecznego gangstera imieniem Massimo, który około trzeciego akapitu gwałci oralnie stewardessę w swoim samolocie.
Tutaj chciałabym się na chwilę zatrzymać, ponieważ jest to scena, która wzbudziła najwięcej kontrowersji i mocno ukształtowała opinię na temat książki i jej autorki. Zdjęcie opisanego fragmentu znajdziecie poniżej.
Warto tu przytoczyć słowa samej autorki – samozwańczo mianującej się inicjatorką rewolucji seksualnej w Polsce (tak, przed jej dziełem wszyscy uprawialiśmy seks wyłącznie w ciemnym pokoju i pod kołdrą) – na temat wykreowanej przez siebie sceny (cytat pochodzi z rozmowy Pauliny Sochy-Jakubowskiej z Blanką Lipińską dla tygodnika „Wprost”):
„PSJ: Film też zaczyna się od sceny gwałtu, jak książka „365 dni”?
BL: Ja tam żadnego gwałtu nie widzę, chociaż szukałam wnikliwie.
PSJ: Stewardesa zostaje zmuszona do seksu oralnego. To gwałt.
BL: Dla jednych kobiet to jest gwałt, feministki bardzo głośno krzyczały na ten temat. Dla innych kobiet to bardzo fajny seks oralny.
PSJ: Zgadzam się z opinią feministek.
BL: I bardzo dobrze, każdy ma, jak lubi i chce. Ale to, co mówisz, świadczy też, że nie wyłapałaś, że moja stewardesa podrywała go, prowokowała. Miała tylko pecha, bo spodziewała się, że to będzie romantyczny stosunek, a dostała dominanta. Stąd płynie ważna nauka: uważaj, o co prosisz, bo możesz to dostać, ale nie w takiej formie, o jaką prosiłaś albo na jaką jesteś gotowa. Poza tym ostatnio czytałam o badaniach amerykańskiego psychologa Justina Lehmillera, z których wynika, że 61 proc. kobiet fantazjuje o seksie, na który nie wyraziły zgody”[1].
Skuszony gwałciciel
Nie wiem od czego zacząć, bo ten fragment wywiadu wbił mnie w fotel. Zacznijmy może od najważniejszego: tak, ostry seks oralny może być fajną formą seksu. Ale tylko wtedy, kiedy wszystkie uczestniczące w nim osoby wyraziły na to chęć i zgodę. Czy naprawdę obdarzenie kogoś zalotnym spojrzeniem jest równoznaczne z wyrażeniem zgody na absolutnie każdą czynność seksualną, na jaką ochotę ma obdarzona tym spojrzeniem osoba?
„Patrzyłem pustym wzrokiem, a ona czerwieniła się i uśmiechała zalotnie (…) chwyciłem zaskoczoną kobietę za rękę i pociągnąłem ją w stronę prywatnej części odrzutowca (…) Patrzyłem jej w oczy, była przerażona”.
Kobieta była PRZERAŻONA. Serio! Kogo obchodzi, że 10 sekund wcześniej „czerwieniła się i uśmiechała zalotnie”? Zalotny uśmiech nie jest zgodą na wszystko. Pani Blanka uważa jednak, że reakcje stewardessy na Massima to „podrywanie i prowokowanie”, które usprawiedliwiają gwałt, a wręcz wymazują jego istnienie.
Ciekawe, że przy usprawiedliwianiu gwałtów zawsze pojawia się słowo „prowokować” odmieniane przez wszystkie możliwe przypadki, zawsze w formie żeńskiej. Czy kiedykolwiek ktoś użył słowa „prowokować” w kontekście mężczyzny pobitego i okradzionego na ulicy?
Chciałabym bardzo, żeby Polacy i Polki zaczęli rozróżniać dwa, kompletnie ze sobą niepołączone zjawiska – ostry seks/seks bdsm i gwałt. Do gwałtu z samej definicji dochodzi wtedy, kiedy gwałcona osoba NIE MA OCHOTY i NIE WYRAŻA CHĘCI na daną czynność seksualną i zostaje do niej ZMUSZONA.
Nie można mówić o zmuszeniu kobiety do ostrego seksu, kiedy sama ma na taki seks ochotę i wyraziła na niego zgodę. Wtedy i tylko wtedy jest to „fajny seks”.
Tymczasem autorka powieści totalnie miesza pojęcia, sugerując że jeśli kobieta fantazjuje na temat przymusu (tak, wiele z nas ma takie fantazje), to jest to tożsame z chęcią bycia zgwałconą (!), co jest absolutnie niemożliwe, bo:
- nie można CHCIEĆ być zgwałconą/ym, bo – jak pisałam wyżej – gwałt pojawia się w momencie, gdy nie chcemy w danej czynności seksualnej uczestniczyć, a w przypadku realizacji tego typu fantazji nie jest to gwałt, tylko kontrolowana i reżyserowana sytuacja seksualna przejawiająca elementy przemocy, które dają przyjemność wszystkim zaangażowanym osobom;
- fantazja na jakiś temat nie jest powodem do tego, żeby usprawiedliwić przestępstwo na tle seksualnym.
Dominant, czy jednak psychopata?
Kolejna rzecz, na którą chciałabym zwrócić uwagę to ten fragment: „Stąd płynie ważna nauka: uważaj, o co prosisz, bo możesz to dostać, ale nie w takiej formie, o jaką prosiłaś albo na jaką jesteś gotowa” – UWAGA! TO TEŻ JEST GWAŁT.
Jeśli w seksie proszę o coś i ustalam konkretne zasady, zrobienie bez mojej wiedzy i zgody czegoś innego (szczególnie bardziej ekstremalnego jak w tym przypadku) jest formą przemocy. I nie ważne, czy jest to ściągnięcie prezerwatywy w trakcie stosunku bez wiedzy drugiej osoby, seks analny na który nie dostało się zgody, czy – jak tutaj – bardzo ostry, oralny seks. To są rzeczy niedopuszczalne w zdrowej relacji seksualnej.
Poświęćmy też parę sekund na: „Miała tylko pecha, bo spodziewała się, że to będzie romantyczny stosunek, a dostała dominanta”.
Osoba dominująca w seksie może być także romantyczna. Seks z dominującą osobą nie ma przynosić strachu, tylko ekscytację płynącą z faktu, że ktoś przejmuje nad nami kontrolę. Tylko znowu – jest to kontrola oparta na dialogu i szacunku. Relacje oparte na zależności osoba dominująca – osoba uległa, są niesamowicie konsentowe z kilku powodów.
Po pierwsze, osoby świadomie wchodzące w relacje bdsm znają swoje ciała i potrzeby, a co za tym idzie – nie wstydzą się rozmawiać o tym, co lubią, a czego nie. Z tego wynika fakt, że te relacje są zawsze przegadane, jest ustalone safe word (słowo, po którego wypowiedzeniu stosunek się kończy, bez względu na to, w którym momencie i która osoba je wypowie), obie strony stawiają swoje granice i szanują granice innych, bo osoby dominujące nie są gwałcicielami – to osoby czerpiące przyjemność z tego, że druga osoba jest wobec nich uległa, i że mogą w kontrolowany sposób „wyżyć się”, dając przy tym przyjemność drugiej osobie. I ta otrzymywana przyjemność jest gigantyczną częścią przyjemności osoby dominującej, której nie kręci robienie komuś krzywdy, strach albo płacz, a wspólne spełnienie seksualne.
Dominacja to nie przemoc
I nie jest to u mnie wiedza czysto teoretyczna, ponieważ byłam w takiej relacji i nie zapomnę, jak w trakcie stosunku dostałam ataku paniki. Chociaż atak nie był związany z seksem, raczej z moimi emocjami i różnymi rzeczami, które wtedy działy się w moim życiu i w mojej głowie, bardzo intensywny seks go wyzwolił.
Najpierw poczułam, że trochę odeszła mi ochota, ale pomyślałam, że nie chcę odbierać przyjemności partnerowi, który był już blisko orgazmu. I zanim sama zorientowałam się, że coś jest naprawdę mocno nie tak, ten człowiek, który w łóżku był bardzo dominujący (łącznie z biciem, pluciem na mnie, podduszaniem, wiązaniem, kneblowaniem – wszystko oczywiście za obopólną zgodą i przyjemnością), pierwszy dostrzegł, że coś się ze mną dzieje.
Jego reakcja była wspaniała (choć powinna być standardową reakcją w takiej sytuacji), bo nie tylko przestał, gdy zobaczył, że coś nie gra. Zatrzymał się, ponieważ widząc, że ja przestałam czerpać z seksu przyjemność, nie był w stanie kontynuować – stracił erekcję. Zwyczajnie myśl o tym, że seks z nim nie daje mi przyjemności sprawiła, że przestał odczuwać podniecenie.
I tak się zastanawiam – ilu moich wcześniejszych partnerów zareagowałoby w taki sposób? Gdybym stanowczo powiedziała „stop”, pewnie większość by przestała, może nawet wszyscy (już tego nie zweryfikuję). Ale bez wyraźnego komunikatu? Patrząc tylko na reakcję mojego ciała, w moje oczy? Nie jestem pewna. Na pewno nie wszyscy.
To jest właśnie dla mnie szacunek dla cudzych granic, nawet tych niewypowiedzianych na głos. I to jest dla mnie definicja seksu, w którym istnieje podział na dominację i uległość. Seksu opartego o wzajemny szacunek i potrzebę sprawienia przyjemności nie tylko sobie, ale też drugiej osobie.
Wątpliwa rewolucja
Fakt, że autorka powieści mówiącej o seksie, sama siebie nazywająca seksualną odsieczą Polaków i Polek, jest w stanie bez mrugnięcia okiem powielać najgorsze stereotypy dotyczące seksu, usprawiedliwiać przemoc seksualną i zrównywać ostry seks lub seks bdsm z gwałtem, jest dla mnie rzeczą niezwykle obrzydliwą. Świadczy o totalnych brakach w wiedzy autorki na tematy, o których daje sobie prawo mówić z perspektywy ekspertki.
Pisanie o seksie, fantazjach czy cielesności, powinno poszerzać granice myślenia czytelników i czytelniczek, otwierać osoby na seks, na swoje potrzeby, na nowe doświadczenia. Rozbudzać ciekawość i uczyć pozytywnego myślenia o seksie, ale też rozmów o nim. A nie powielać krzywdzące i ohydne stereotypy, zanurzające czytelniczki i czytelników w starej, dobrej kulturze gwałtu, która, gdzie jak gdzie, ale w naszym kraju ma się wyjątkowo dobrze.
Co dalej?
Niby Sycylia, a jednak Włochy
Kilka słów o bohaterach. Wszyscy są oczywiście zarysowani cieniusieńką kreseczką, praktycznie w ogóle nie mają osobowości, pasji ani swoich historii. Drugoplanowe postaci to głównie imiona, od czasu do czasu wypowiadające jakieś miałkie kwestie.
Główna bohaterka – Laura – jest tak mdłą debilką, że naprawdę ciężko mi się było skupić. Żeby nie było, że rzucam inwektywami bez pokrycia – oto kilka przykładów zdań wypowiedzianych lub pomyślanych przez bohaterkę:
- „Kelner, mimo że był Sycylijczykiem, był także Włochem”;
- „Czułam jego zapach, obezwładniające połączenie władzy, pieniędzy i wody toaletowej z bardzo ciężką korzenną nutą”;
- „Miałam problem z lataniem czarterowymi samolotami, które przy tym czymś, co stało przede mną, były jak Dawid przy Goliacie”;
- „Zagryzłam wargi słysząc jego słowa, tym bardziej że to, co mówił miało sens”; „Moje serce wybijało rytm jak oklaski po koncercie Beyoncé”;
- „Wnętrze było minimalistyczne i bardzo męskie. Nawet kwiaty stojące na jasnych kolumnach nie sprawiały wrażenia delikatnych”.
Poza byciem średnio inteligentną, Laura nie ma za grosz charakteru, jej wahania nastrojów męczą, a poczucie własnej wartości zbudowane wyłącznie w oparciu o drogie ciuchy („Wsunęłam nogi w moje szaro-białe trampki na koturnach od Isabel Marant”; „zakryłam oczy uwodzicielskimi okularami Ralpha Laurena”), atrybuty kariery („moje życie zawodowe zawsze wpływało na moje poczucie wartości. Bez wizytówki w portfelu i służbowego telefonu miałam wrażenie, że nie istnieję”) i ew. fakt, że się komuś podoba – nużą i smucą.
W pewnym momencie luksus jej życia, o którym świadczą wymieniane w kółko marki odzieżowe, kosmetyczne, motoryzacyjne czy jubilerskie, robi się zwyczajnie nudny, a jej relacja z ubraniami wręcz groteskowa.
Porywacz budzi w niej strach tylko do momentu, gdy zabierze ją na zakupy po drogich butikach – wtedy już praktycznie staje się jej chłopakiem:
„Zupełnie się mną nie interesował. Z jednej strony cieszyło mnie to, z drugiej – denerwowało. Nie rozumiałam: dziś rano nie mógł się oderwać ode mnie, a teraz kiedy ma okazję oglądać mnie w każdej z tych wspaniałych kreacji, zupełnie nie przejawia ochoty by to zrobić”.
Atencyjna księżniczka
Męska atencja jest rzeczą, która konstytuuje bohaterkę w świecie. Bez niej Laury nie ma, rozpływa się w swoich markowych ubraniach i perfumach Givenchy. W kółko powtarza te same gesty i słowa (np. gdy chce być uwodzicielska zawsze „spuszcza wzrok i przygryza dolną wargę”). Z kolei po tym, jak seks z porywaczem okazuje się nieziemskim przeżyciem, Laura zauważa:
„Nareszcie ktoś traktował mnie tak, jak chciałam, jak księżniczkę jak coś najcenniejszego” – coś. Dokładnie tak.
Koniec końców jej rodzina, przyjaciele, kariera (możliwość awansu) i cały poukładany świat nie mają znaczenia, gdy obcy człowiek zaoferuje jej luksusowe życie. Zastanawiacie się, jakie motywacje kierowały Laurą, gdy uznała, że bycie zakładniczką Massima to w zasadzie szczęście w nieszczęściu? Proszę uprzejmie:
„Wtedy mnie olśniło. Tak naprawdę nie miałam z czym walczyć ani od czego uciekać. W Warszawie nic mnie już na mnie nie czekało, nie traciłam niczego, bo wszystko co miałam zniknęło. Teraz mogłam już tylko wziąć udział w przygodzie, którą zgotował mi los (…) Poza tym która dziewczyna nie chciałaby się znaleźć w pięknej willi, ze służbą i wszelkimi wygodami?”.
Po pierwsze nie los, tylko porywacz. Po drugie „wszystko co miałam zniknęło”? Jedyną rzeczą, którą Laura „miała” przed wyjazdem, a która okazała się mrzonką był związek z Martinem. No, ale która dziewczyna by tak nie chciała? Przecież marzeniem każdej z nas jest być porwaną, gwałconą i oszukiwaną, ale za to w ubraniach Chanel. Aha no i gwałconą przez bogatego przystojniaka z wielkim kutasem.
Wielki kutas lekarstwem na przemoc
O wielkim kutasie Massima autorka nie daje nam zapomnieć ani na chwilę (pisownia i interpunkcja oryginalne):
- „Jego piękny, równy i niebywale gruby kutas sterczał niczym świeczka wetknięta w tort”; „Napierał na moje biodro swoim imponującym kutasem, którego czułam aż na brzuchu”;
- „W głowie miałam tylko jeden widok i tylko ten chciałam teraz oglądać – Massimo stojący pod prysznicem, trzymający w rękach swojego pięknego kutasa”;
- „Dokładnie wiedziałam, jak wyglądał jego imponująco gruby kutas, który sterczał teraz w majtkach”;
- „Przysunął się i spokojnym, płynnym ruchem wsadził mi do ust swojego nabrzmiałego kutasa”;
- „Na ten widok jego kutas zaczął rytmicznie pulsować”;
- „Jego gruby, ciężki kutas powoli podnosił się, w miarę jak pozbywałam się bielizny, ale nawet kiedy nie stał, był cudowny, i jedyne o czym myślałam, to by poczuć go w sobie”;
- „Ssij – powiedział zastępując [kciuk] swoim nabrzmiałym kutasem”;
- „Poczułam jak jego klatka opiera się o moje plecy, a sterczący kutas trąca moje uda”; „Czarny przerzucił mnie na plecy, nie wyciągając kutasa ze środka”;
- „jego kutas był twardy, gruby i idealnie do mnie dopasowany”,
- „Masz cudownego kutasa”.
Płytkość relacji, wstyd przed cielesnością
Równie bogaty jest opis relacji Laury z osobami, z którymi przyleciała na Sycylię.
Martin
W pierwszej kolejności jest tam jej chłopak, Martin. Martin to klasyczny good guy turns bad. Jak zarobi dużo to zawsze przeleje coś na hospicjum, bo „Bóg mi dał, więc się podzielę”. Jest ciepły, opiekuńczy, ma rozbrajający uśmiech. Jednocześnie ciągle chleje wódę albo siedzi z nosem w kompie, a przy okazji zdradza główną bohaterkę przy pierwszej lepszej okazji (w dodatku w czasie, gdy ona zostaje porwana i nikt nie wie, gdzie jest). W ich związku nie ma absolutnie żadnej przestrzeni na potrzeby drugiej osoby, komunikację czy kompromisy:
„Martin jak zawsze siedział z nosem w komputerze. Nie miało znaczenia co robił (…) jego komputer jako jego najlepszy przyjaciel zawsze był nieodłączną częścią jego jestestwa. Doprowadzało mnie to do szału, ale niestety od początku tak było, więc nie dawałam sobie prawa, aby to zmieniać”
– no jasne, po co komunikować swoje potrzeby czy frustracje. Jak chłopak w związek wchodzi bez umiejętności wstawienia prania, to takim ma już pozostać do śmierci, no bo kim ja jestem, żeby go zmieniać? Ot, tylko osobą, z którą dzieli życie. Do tego dochodzi kiepski seks (trochę jako konsekwencja braku komunikacji) i próby Laury przekonania samej siebie o tym, że „są w życiu ważniejsze rzeczy”.
Ale cycki!
Równie cudowna jest relacja drugiej pary, z którą Laura i Martin wybrali się na Sycylię: Michał, który oczywiście jest superprzystojny, ale ma jeden tyci mankament – „interesowały go wyłącznie kobiece piersi, z czym zupełnie się nie krył” i jego narzeczona, o której nie wiemy nic poza tym, że jest równie głupia co Laura i totalnie nie widzi, że coś jest nie tak, kiedy jej koleżanka ciągle dostaje od obsługi (jak się później okaże hotel należy do Massima, więc bardziej od niego) prezenty w postaci ciastek i drogich szampanów, uważając że to na pewno prezent urodzinowy dla Laury i zamykając temat.
Autentycznie nawet przez sekundę nie zastanawia jej fakt, że co chwilę dostają za darmo jakieś drogie trunki. Oczywiście nie oczekiwałabym, że jej pierwszym instynktem będzie „ciekawe, dlaczego Laura dostaje tyle prezentów? Może ktoś ją obserwuje i planuje porwać?”, ale zwykłe „dlaczego hotel daje jej te rzeczy za darmo, przecież hotele nigdy nie dają rzeczy za darmo – kto za to zapłaci i ile?” byłoby raczej na miejscu. A związek tej dwójki wydaje się być wręcz niebiański, sądząc po tym, jak opisuje go Laura pewnego upalnego dnia: „resztę dnia spędziłam [nad basenem] sama w towarzystwie obściskujących się narzeczonych. Co jakiś czas Michał przerywał to miłosne preludium stwierdzeniem: <<ale cycki!>>”.
Nie do końca wiemy, jakie relacje łączą tę czwórkę, ponieważ przez cały czas ich wspólnego pobytu na Sycylii, Laura albo przypadkiem wpada na Massima, albo o nim rozmyśla, co zostawia niewiele przestrzeni dla innych wątków. Natomiast po porwaniu i wywaleniu pozostałej trójki z sycylijskiego hotelu, ani Michał ani jego narzeczona (sorry, nie pamiętam jej imienia) już się więcej nie pojawiają.
Cipka pachnąca prawdą
Główna bohaterka, choć pozornie lubi swoje ciało, nagość i seks, to jednak tylko w momentach, w których jest ono sztucznie wypielęgnowane i pachnące różami. Nie daj boże, żeby ciało wydzielało swój naturalny zapach – wtedy pojawia się u niej dyskomfort i poczucie wstydu:
„Delikatnie i powoli wsunął mi w cipkę środkowy palec, mrucząc z zadowoleniem. – widzę, że ci się podoba to, co robię – powiedział, oblizując go. – uwielbiam twój zapach, Lauro, dobrze że nie zdążyłaś wziąć prysznica – odezwał się, wciskając go ponownie. Na te słowa próbowałam się poderwać z kanapy, ale przygniótł mnie łokciem ręki, która zaciskała się na moich włosach. Byłam zawstydzona i zażenowana, nie miałam ochoty, by trwało to dłużej”.
Zawstydzona i zażenowana czym? Tym, że cipka pachnie cipką, a nie Chanel No.5? Jak na wielce wyzwoloną powieść, ten poziom zawstydzenia normalnymi kwestiami związanymi z ciałem, wydaje się być mocno zaściankowy.
Lot nad kukułczym… gniazdkiem
Kolejną przypadłością bohaterki jest jej kompletny brak świadomości dynamiki chorób psychicznych i potraktowanie przez autorkę książki tego tematu jako urozmaicenia wewnętrznego, nudnego monologu Laury, która czuje (słusznie), że jest obserwowana:
„popatrzyłam raz jeszcze, niby nikt nie zwracał na mnie uwagi, ale czułam się, jakby ciągle ktoś mnie obserwował. Odepchnęłam od siebie kolejną chorobę psychiczną odziedziczoną po mamie, odnalazłam w karcie swoją ulubioną ośmiornicę z grilla, dodałam do tego różowe Prosecco i już byłam gotowa do zamawiania”.
Temat choroby psychicznej odziedziczonej po mamie nie powraca już ani razu – nie pojawiają się nawet jakiekolwiek aluzje czy sygnały tychże chorób, nawet wtedy, gdy mama wkracza na scenę. Równie powierzchownie i z zachowaniem klasycznej dla tej powieści ignorancji jest potraktowany temat nieheteronormatywnych relacji:
100% gówna
„Poli i Luigi [makijażysta i fryzjer] byli przykładem stuprocentowych gejów. Cudowni, wspaniali i fantastyczni, najlepsi przyjaciele kobiety i bardziej kobiecy od połowy z nas”.
Czy naprawdę muszę to komentować? Cudownie, wspaniale i fantastycznie jest czytać takie cudowne, wspaniałe i fantastyczne wysrywy oparte na najgłupszych stereotypach dotyczących danej grupy społecznej. Już nawet pominę, że w następnym akapicie Domenico (brat Massima) mówi o nich „Poli i jego dziewczyna”.
Co natomiast ciekawe, na początku książki Laura mówi o sobie w męskich końcówkach („nie jestem alkoholikiem”, „moje wprawne oko specjalisty”), później natomiast używa już feminatywów (np. „alkoholiczka”). Więc nie wiem, chyba nagle została feministką od tych wszystkich seksualnych przygód.
Don Wielki Kutas
Jeśli chodzi o głębię postaci, don Massimo ani trochę nie odbiega od reszty bohaterów. Wiemy o nim tyle, że jest bosko przystojny, ma wielkiego, grubego kutasa i jest gangsterem. Aczkolwiek jedyne co świadczy o tym ostatnim, to bogactwo, ochrona i okazjonalne wymachiwanie bronią, kiedy ktoś spojrzy na Laurę („-To takie proste zabić człowieka? – to nigdy proste nie jest, ale jeśli znajduje się powód ku temu, staje się to zdecydowanie łatwiejsze”).
Więcej wiemy o materiałach, z których ma uszyte ubrania, niż o tym, czym się w ogóle zajmuje. Don Massimo, jak na głowę mafijnej rodziny przystało, jest również osobą niezwykle kontrolującą, przy czym jego kontrola w relacji z Laurą objawia się w sposób, który przyprawia o mdłości.
Czuły Barbarzyńca
Dostajemy tu klasycznego dla tego typu powieści bohatera pt. „czuły barbarzyńca”, jak opisze go Laura. Z początku zimny (przez pierwszą połowę książki ciągle „przeszywa ją lodowatym wzrokiem”), niedostępny, stereotypowo „męski”, silny, nieokazujący pozytywnych emocji ani słabości, powoli zaczyna otwierać się przed ukochaną i ukazywać swoje drugie oblicze – czułego opiekuna, pełnego troski, łagodności i radości (przez drugą połowę książki, Massimo ciągle patrzy na Laurę „rozbawionym wzrokiem”).
Sama autorka chyba jednak nie do końca wiedziała, w którą stronę popchnąć bohatera i jak dokładnie ma jego charakter wyglądać, ani jak pewne jego mankamenty wyjaśnić. Massimo raz mówi:
„nie uznaję nieposłuszeństwa i nie zamierzam go tolerować (…) kiedy powiem, byś coś zrobiła, a ty postąpisz inaczej, zawsze skończy się to dla ciebie gorzej, niż powinno”,
chwilę później jednak zmienia ton na łagodniejszy:
„nic nie zrobię bez twojej zgody i chęci. Nawet jeśli będzie mi się wydawało, że ją mam, poczekam aż mnie zechcesz, zapragniesz i sama do mnie przyjdziesz. Co nie znaczy, że nie mam ochoty wejść w ciebie bardzo głęboko i językiem zatamować twój krzyk”(?);
„nie dotknę cię, nie zrobię niczego, czego nie będziesz chciała, nie zmuszę cię do niczego, nie zgwałcę cię, jeśli się tego boisz… Bo jeżeli faktycznie jesteś dla mnie aniołem, chce okazać ci tyle szacunku, ile warte jest dla mnie własne życie”
(kolejny dowód na to, że autorka nie widzi różnicy między ostrym seksem a gwałtem). Ale nie dajcie się oszukać, chwilę później pojawiają się te opisy i fragmenty dialogów:
- „Byłam sztywna ze strachu, co na pewno odmalowało się na mojej twarzy. Massimo widział ten lęk i wyraźnie go kręcił”;
- „Nie mogłam okazać mu swojego strachu, wiedziałam, że to go tylko popycha do działania. Był jak polujący drapieżnik; kiedy wyczuwał krew – atakował”;
- „Jeśli kogoś prowokujesz, licz się z tym, że twoje działanie może się okazać skuteczne”;
- „To, że nie zrobię nic bez twojej zgody, nie jest równoznaczne z tym, że będę umiał się powstrzymać – wyszeptał patrząc mi w oczy” (???).
Mamy więc milion sprzecznych komunikatów – raz słyszymy, że cokolwiek się wydarzy, będzie poprzedzone jej zgodą, chwilę później okazuje się, że ta zgoda nic dla Massimo nie znaczy, a w dodatku główna bohaterka uważa, że to jest ok, bo w końcu:
- Massimo jest bosko przystojny i bogaty.
- Ma wielkiego kutasa.
Bogaci nie gwałcą
Autorka powiela więc kolejny niebezpieczny stereotyp – jeśli facet jest bogaty i przystojny, to cokolwiek zrobi nie będzie gwałtem. Gwałcą tylko brzydcy biedacy. To absurdalne myślenie, obecne w książce i w gronie autorki i fanek jej powieści, dobrze oddaje myśl Laury, która pojawia się niedługo przed porwaniem:
„w mojej głowie kłębiły się różne scenariusze opisujące kim był tajemniczy mężczyzna. Pierwszą rzeczą, jaką podpowiadał mi mózg, była teoria, że to zboczeniec-prześladowca. Nie do końca jednak zgadzała się z obrazkiem zachwycającego Włocha, który raczej ucieka od fanek, a nie je śledzi. Sądząc po butach i markowych ciuchach, które za każdym razem miał na sobie, nie był biedny”.
Liczba krzywdzących stereotypów powielanych w tej powieści jest porażająca. A jeszcze bardziej poraża fakt, ile można poczytać komentarzy przyklaskujących tej retoryce.
Romantyczna przemoc
Przez wszystkie strony powieści Massimo miota się między „jeśli w którymś momencie przestanie ci się podobać, powiedz mi to, tylko tak, żebym wiedział, że nie droczysz się ze mną”, a „wiesz, że tym razem, jeśli zaczniemy, nie będę umiał przestać? (…) Jeśli przekroczymy pewną granicę, zerżnę cię, czy będziesz tego chciała czy nie”.
Daje nam na chwilę ułudę szacunku i szczerej chęci sprawienia Laurze przyjemności, po czym brutalnie odbiera ją siłą: „obudziło mnie delikatne głaskanie wejścia do mojej cipki i poczułam, jak dwa palce wślizgują się do środka. Zawieszona między jawą a snem byłam zdezorientowana, nie wiedziałam, czy dzieje się to naprawdę, czy to tylko moja wyobraźnia. – Massimo? – tak? – usłyszałam jego zmysłowy szept tuż za moim uchem. – co robisz? – muszę w ciebie wejść, bo oszaleję – powiedział, przysuwając biodra tak blisko, że jego twardy kutas oparł się o moje pośladki. – nie mam ochoty. – wiem – potwierdził i natarł nim brutalnie. Jego penis wszedł w moją mokrą od jego śliny dziurkę”.
A reakcja bohaterki pozostaje niezmienna – koniec końców wszystko jej się podoba. Jej brak umiejętności wyciągania najprostszych wniosków jest prawie namacalnie bolesny. Nie tylko ten człowiek nie szanuje jej prawa do samostanowienia i decydowania o tym, czy ma czy nie ma ochoty na seks, ale do tego ona konsekwentnie udowadnia, że seks wygląda jak w słabym porno, czyli bez względu na wszystko kobieta na końcu i tak jest zadowolona, a to co mówiła przed/w trakcie nikogo nie obchodzi, bo mężczyzna wie lepiej na co ma ochotę.
Moje ciało, Twój wybór?
Odebranie jej możliwości kontrolowania własnego ciała i życia doprowadza w konsekwencji do zajścia przez Laurę w ciążę. I to nie dlatego, że oboje byli nieostrożni. Massimo najpierw doszedł w niej wiedząc, że nie stosuje antykoncepcji, a później okłamał mówiąc, że wszczepił jej implant antykoncepcyjny (bez jej wiedzy, bo zrobił to kiedy spała). A że implant w rzeczywistości był nadajnikiem GPS, Laura dowie się parę tygodni później. Wierząc w wersję o implancie i myśląc, że jest dzięki niemu zabezpieczona przed ciążą, bohaterka żywi się prawie wyłącznie szampanem i spermą z wielkiego kutasa Massima.
Pomińmy nawet to, że żadne z nich, przed odbyciem niezabezpieczonego stosunku, nie upewniło się, że druga osoba jest zdrowa – w końcu to tylko fantazje. Tym niemniej, Massimo okłamał Laurę, mówiąc jej, że ma implant antykoncepcyjny i patrzył, jak wypija codziennie niebotyczne ilości alkoholu, mając jednocześnie pełną świadomość tego, że jest spora szansa na zajście przez nią w ciążę.
Dopiero, gdy Laura już podejrzewa ciążę, Massimo przyznaje, że skłamał, bo chciał ją przy sobie zatrzymać (co jest, typie?). Ona się wkurza, niby mówi, że jeśli faktycznie będzie w ciąży to go zostawi, ale koniec końców docenia jego szczerość, to że się otworzył, że powiedział jej o swoich pragnieniach i wyznał miłość.
Dostaje więc kolejny dowód stosowania przez Massimo przemocy wobec siebie i po raz kolejny go ignoruje. A jak wygląda scena, która prowadzi do tego, że Laura dowiaduje się o implancie (wtedy jeszcze wierząc, że o antykoncepcyjnym)? Ano jak przemoc seksualna, a jakże:
„po chwili poczułam, jak wlewa się we mnie ciepłą falą. Zamarłam, dobrze widział, że nie stosuję antykoncepcji. Dochodził długo i intensywnie, walcząc z moim ciałem, które za wszelką cenę chciałam uchronić od jego słodkiej zawartości. Kiedy skończył, opadł na mnie spocony i gorący. Próbowałam zebrać myśli, w głowie liczyłam dni cyklu, dobrze wiedząc, że wybrał najgorszy z możliwych. Chciałam wyrwać się spod niego, ale jego ciężar nie pozwalał mi się ruszyć. – Massimo, co ty do cholery wyprawiasz? – zapytałam wściekła. – Przecież dobrze wiesz, że nie stosuję tabletek. Zaśmiał się i wsparł na łokciach. Patrzył na mnie, kiedy rzucałam się wściekła pod nim. – Tabletek może i nie, trudno im ufać. Masz implant antykoncepcyjny (…) Byłam wściekła. Zaspokojona, ale wściekła. – Zejdziesz ze mnie? – zapytałam patrząc na niego beznamiętnie. – niestety, będzie to niemożliwe jeszcze przez jakiś czas, mała, ciężko mi będzie posuwać cię na odległość (…) Jesteś tak podobna do mnie, Lauro – mówił i delikatnie całował moje usta. Leżałam patrząc na niego i czułam, jak opuszcza mnie złość. Uwielbiałam, kiedy był ze mną szczery, czułam, ile go to kosztuje, i doceniałam to”.
Ach uwielbiam, kiedy mój partner bywa ze mną szczery raz na jakiś czas. Wymarzony związek.
365 twarzy ojca chrzestnego
Jeśli chodzi o porównanie z trylogią o przygodach Christiana Greya, które wali nas po oczach już z okładki – tak, Grey też był przystojny, bogaty i dobry w łóżku. Był też kontrolujący. Przy czym jego kontrola była nieco inna.
Po pierwsze, miała odbicie w przeszłości (co oczywiście nie znaczy, że nie przydałaby mu się porządna terapia) i te rzeczy stopniowo wychodziły w trakcie intymnych rozmów i poznawania się nawzajem z partnerką, co w przypadku 365 dni nie ma miejsca (bohaterowie pod koniec książki wiedzą o sobie praktycznie tyle samo co na początku, czyli nic).
Po drugie, nie groził swojej ukochanej przemocą i traktował seks jako grę i przyjemność między dwiema osobami, w której panowały zdrowe zasady dominacji i uległości – postawienie granic, safe word. Więc jakkolwiek bohaterki obu książek są miałkie i mdłe, a ich partnerzy chorobliwie kontrolujący, tak oddać trzeba trylogii E. L. James, że nie gloryfikuje przemocy i braku zgody w seksie.
I chociaż grafomańskie popisy u obu autorek są na podobnym poziomie, książki o Greyu – w przeciwieństwie do 365 dni – uwalniają fantazję o dominacji i uległości w seksie, zachowując ich zdrową, konsentową strukturę. Tyle jeśli chodzi o nawiązanie do 50 twarzy Greya. A co do drugiej trylogii, którą firmuje się tę powieść na okładce – Ojca Chrzestnego – mogę to skomentować jedynie soczystym XD.
Seks w książce Blanki Lipińskiej jest formą przemocy. Jest sposobem na zemstę, karę lub manipulowanie drugą osobą. I nie chodzi tu tylko o wymiar typowo fizycznej kary, który w zabawach bdsm jest częsty i lubiany. Chodzi o faktyczną karę – fizyczną i emocjonalną. Taką, która przynosi poczucie władzy osobie, która ją zadaje.
Miłość czy syndrom sztokholmski?
Trzeba oczywiście mieć na uwadze, że osią tej książki i punktem wyjścia dla fabuły jest porwanie – nie planuję zatem cytować tu każdej czerwonej flagi, których w wypowiedziach obu bohaterów jest mnóstwo, ponieważ to logiczne, że jeśli ktoś decyduje się porwać kobietę tylko dlatego, że zobaczył ją w wizji po wypadku (autentyk), to nie jest osobą zrównoważoną.
Akceptuję zaserwowaną przez autorkę konwencję, w której porwana kobieta zbliża się do swojego porywacza (chociaż mam wrażenie, że jej syndrom sztokholmski objawia się bardziej w kontekście drogich ubrań i luksusowej willi niż samego oprawcy), ponieważ taką historię wymyśliła i taki świat sobie wykreowała.
Na pierwszym miejscu outfit
To, czy taka historia komuś się podoba, czy nie w ogóle nie jest przedmiotem dyskusji. Problem w tym, że pani Blanka sama nie wie do końca jaką konwencje obrała i jakie dokładnie reakcje ma ona wywołać u czytelniczek i czytelników.
Jej bohaterka w jednej sekundzie jest przerażona porwaniem przez obcego człowieka („znowu ogarnęła mnie złość, tym razem połączona ze strachem wywołanym sytuacją, w której się znalazłam”), a w drugiej (dosłownie w następnym zdaniu) podziwia swoje odbicie w lustrze, jak gdyby nigdy nic:
„Stanęłam przed lustrem. Wyglądałam wyjątkowo dobrze, byłam opalona i chyba bardzo wyspana, bo sińce, które miałam ostatnio pod oczami zniknęły. Nadal byłam ubrana w czarną tunikę i kostium kąpielowy”. Co więc mamy odczuwać jako czytelniczki i czytelnicy? Strach? Dumę, że mimo porwania jej tunika ciągle dobrze leży?
Współczucie, że wychowano ją w przekonaniu, że wygląd to najważniejsze co ma do zaoferowania światu:
„moja mama powtarzała, że kobieta nawet jak cierpi, powinna być piękna, a skoro moja twarz nie mogła być tak atrakcyjna jak zwykle, należało odwrócić od niej uwagę” (?)
Jakie emocje ma w nas ta książka obudzić?
Czytając ją odnosiłam ciągle wrażenie, że autorka tak bardzo chciała opisać swoje seksualne fantazje, że zapomniała przy okazji zarysować fabułę w choć odrobinę wiarygodny sposób. I nie chodzi mi o to, że sam pomysł wizji i porwań jest nierealny. To jest książka, wymysł, fantazja.
Nie oczekuję, że będzie reportażowo dokładna w dokumentowaniu gangsterskiego świata. Natomiast czytając ją, ciężko nie odczuć, że autorka nie poświęciła więcej niż kilka chwil na zgłębienie tematów, o których pisze albo nakreślenie postaci. Że wszystko, co napisała jest tylko jałowym wypełniaczem pomiędzy kolejnymi scenami seksu lub gwałtu.
Nie będę cisnąć po książce dla samego ciśnięcia, bo to nie jest literatura, którą na co dzień czytam. Jest słabo napisana, kiepsko zredagowana i literacko pozostawia bardzo dużo do życzenia, co oczywiście jest po części usprawiedliwione tym, że sama autorka raczej książek nie czyta[3].
Zmarnowany potencjał
Mogę natomiast przyznać, że udało jej się zbudować napięcie podczas gdy czekamy, aż bohaterowie w końcu się dotkną, pocałują, połączą w wyuzdanym seksie (może trochę bym to skróciła, bo po pewnym czasie robi się już nudno – pożądanie pulsuje bez ujścia przez jakieś 100 stron i kilkakrotnie, do znużenia wręcz, pojawia się ten sam schemat sytuacji, w której seks już jest tuż tuż, ale jednak bohaterka ucieka).
Autorce udało się stworzyć całkiem przekonującą erotyczną grę między bohaterami, w której on się przysuwa, a ona odsuwa jednocześnie chcąc, żeby on się przybliżył i tak naprawdę wcale nie chcąc się od niego oddalać. Tylko kiedy już się wkręcam w ich erotyczną grę i sama czuję lekkie podniecenie, on mówi: „zrobię to z twoją pomocą lub bez niej” i wszystko co pani Blance udało się zbudować, rozpada się na kawałki.
Plus za opisy kobiecej przyjemności i masturbacji, za mówienie wprost o kobiecych potrzebach i fantazjach, za odczarowanie gry wstępnej.
Autorka zarysowała jakiś wymyślony przez siebie świat i w tym nie ma nic złego. To nie jest literatura wysokich lotów, ale nie miała taką być. Ja nawet kupuję te momenty, w których Massimo tak bardzo się stara, żeby czas porwania, którego kryminalnego charakteru jest totalnie świadom, sprawił Laurze tyle przyjemności, ile się da. I gdyby na tym polegały ta historia i jej erotyzm, nie dałabym sobie prawa wypowiadać się na jej temat – po pierwsze dlatego, że sama lubię ostry seks i relacje domnująco-uleglą, w której ja spełniam się w tej drugiej roli, a po drugie dlatego, że nie mnie oceniać, co kto czyta i co kogo podnieca.
Niestety pojawiające się tu romantyzowanie gwałtu i przemocy seksualnej i przede wszystkim zrównywanie ostrych seksualnych relacji z gwałtem, uniemożliwiają mi przejście obok tej książki obojętnie. Szczególnie biorąc pod uwagę to, jak duże ma zasięgi.
W czasach, w których po latach milczenia coraz więcej osób zaczyna znajdować w sobie siłę i odwagę by mówić o przemocy seksualnej, Blanka Lipińska ze swoimi opisami gwałtów ubranych w „fajny seks” i zakrzywionym obrazem relacji, w której jedna z osób dominuje, jest cudownie, wspaniale i fantastycznie niesmaczna.
[1] https://www.wprost.pl/tygodnik/10292612/rozbudzilam-erotycznie-polki.html
[2] https://www.youtube.com/watch?v=HYltY0V_bwI&fbclid=IwAR0Cil0PFHJXUe-eLWucb6lLAAtYtcMqk6GozQm83I4m6k0NdEUSNqxqC7g
[3] https://tvn24.pl/magazyn-tvn24/blanka-lipinska-seks-nie-wyglada-tak-jak-w-moich-ksiazkach,248,4306