aborcja

***** *** Kochać Siostry!

Pierwszy raz o aborcji usłyszałam w podstawówce. Ku niezadowoleniu mojej mamy (chciała, żebym znalazła inne hobby), zapisałam się do chórku kościelnego. Na jednej ze mszy (dedykowanej dzieciom), ksiądz wygłosił kazanie o zabijaniu istot niewinnych, co jak zrozumiałam dużo później, miało być wezwaniem do protestowania przeciwko aborcji.

Siedziałam tam w śmiesznej pomarańczowej pelerynce i zastanawiałam się o co chodzi z tymi niemowlętami na śmietniku, o których mówił proboszcz i przyznam, że byłam porządnie wystraszona. Strach podsyciła też piosenka śpiewana podczas tej właśnie mszy przez najstarsze dziewczynki z chórku.

Dzieci się boją zastrzyków Cyganek i kominiarzy Ja bardzo się boję śmietników Tam leżą szczątki mej twarzy Dzieci chcą tulić lalki Ja do ziemi tulę się z lękiem

Rozumiecie? Pamiętam te słowa do dziś, taką traumę zafundował mi Kościół, który przecież tak broni dzieci.

Miałam to szczęście, że będąc w gimnazjum, mój ojciec zaczął prenumerować Gazetę Wyborczą. W każdy sobotni poranek brałam psa i szłam do kiosku przy cmentarzu odebrać gazetę dla taty. W drodze powrotnej  wyciągałam „Wysokie Obcasy”, żeby potem od razu zamknąć się w pokoju i zdążyć przeczytać jak najwięcej, zanim moja siostra nie będzie próbowała mi wyrwać najnowszego numeru. Było to doskonałe remedium na propagandowe filmy puszczane na lekcjach religii w gimnazjum, gdzie katechetka utrzymywała, że do przeprowadzania aborcji używa się odkurzacza, wyciągającego dziecko z macicy za nóżkę.

Jako nastolatka naczytałam się na szczęście sporo felietonów Kingi Dunin, dowiedziałam, o co z tą aborcją chodzi (nie ma żadnego odkurzacza), zdążyłam sobie parę tematów ułożyć w głowie  i zorientować się, że patriarchat istnieje i warto byłoby go obalić. Dziękuję Ci, tato.

Potem zaczęło się liceum. Wybrałam klasę humanistyczną: chciałam czytać, dyskutować, pisać. Na lekcji Wiedzy o społeczeństwie (poziom rozszerzony) nauczyciel zaproponował debatę klasową na temat aborcji. Mieliśmy się nauczyć trochę o publicznych wystąpieniach, o sile argumentacji i kulturalnych dyskusjach. Utworzyliśmy dwie trzyosobowe grupy, jedna miała przygotować argumenty za, a druga przeciw, reszta klasy mogła zadawać pytania. Myślę, że ja sama dziś użyłabym innych argumentów, ale jedno jest pewne: nigdy nie zapomnę jak dziewczyny z przeciwnej ekipy odczytywały “listy od nienarodzonych dzieci”. Przepisały je starannie na wyrwane z zeszytu karteczki i deklamowały przed wszystkimi w sali. Pytały więc złamanym głosikiem: mamo dlaczego? Nauczyciel nie protestował. Uznał to za pełnoprawny argument w debacie społecznej. Poważnie.

Na studiach zaczęłam już jakąś tam swoją aktywistyczną pracę feministyczną i wreszcie mówienie o aborcji stało się prostsze. Mimo wszystko, jeszcze parę lat temu czułam pewien niepokój podczas poruszania tego tematu z ludźmi spoza bańki. Coś we mnie pękło w 2018 r., kiedy ukazała się okładka “Wysokich Obcasów” z dziewczynami z Aborcyjnego Dream Teamu.

Wysokie Obcasy

Pamiętam jak koleżanki określające się jako pro-choice  oburzały się, że to już przesada, żeby mówić o aborcji, że jest ok czy żeby dobrać do takiego tematu różowy kolor.. Byłam zła (nie to, co dziś, dziś jestem po prostu wkurwiona). Jak ktoś może decydować czy czyjś osobisty wybór jest ok czy nie jest ok albo czy będzie się kojarzyć z różem, zielenią czy z czernią. Ta nagonka na tamtą okładkę zrobiła mi w głowie małą rewolucję.

Myślę o tym teraz patrząc na te wszystkie transparenty, czytając tysiące rzetelnych postów i artykułów o przerywaniu ciąży, które są aktualnie publikowane w mediach. W te kilka dni nauczyłam się na pamięć (jak pewnie połowa Polski) numeru do Aborcji Bez Granic  ( +48 22 29 22 597)  i już nawet u najbardziej nieprzekonanych kiedyś osób widzę komunikat: ej tu chodzi o WYBÓR i OSOBISTĄ DECYZJĘ.

Na studiach przez ponad trzy lata pracowałam w przychodni psychiatrycznej. Najtrudniejsze były czwartki, kiedy przyjmował specjalista z zakresu psychiatrii dziecięcej. Pamiętam te matki: bohaterki, siłaczki, które oddały życie swoim dzieciom z niepełnosprawnością. Wiele z nich musiało im poświęcać całą uwagę (nierzadko dzieci były już dorosłe i zupełnie niesamodzielne), przez każdą minutę być przy nich. Czekały na spotkanie z lekarzem miesiącami, a potem stały przede mną w rejestracji i dyktowały NIP do fundacji, żeby móc ubiegać się o zwrot kosztów za wizytę. Bardzo prosiły, żebym czasem nie popełniła błędu, bo procedury i tak są skomplikowane, a ewentualny powrót po korektę dokumentów to w ich przypadku tak wielki wysiłek organizacyjny, że nie byłabym w stanie tego pojąć. Na wizyty często przyjeżdżały z bardzo odległych miejscowości. Wyciągały wielkie segregatory: jeden na dokumentację medyczną i drugi na faktury dla fundacji, które to w przeciwieństwie do państwa oferowały im jakąś pomoc. Tylko, że fundacje zwracają pieniądze, a najpierw trzeba je wyłożyć… Niektóre żartowały, że jak dziecko wchodzi do lekarza, to mają chociaż te 20 minut dla siebie. Czasami zasypiały wtedy na niewygodnej sofie w poczekalni albo wręcz przeciwnie: stały w napięciu pod drzwiami gabinetu. Pamiętam, gdy zdarzało się, że musiały wracać do przychodni po podpis lekarza na jakimś papierze, kiedy starały się o rentę. Widziałam tę ich niemoc, poirytowanie, niemożliwe zmęczenie. Obserwowałam odwagę, wytrwałość, siłę i to, że zostały pozostawione same sobie.

Taka właśnie jest ta ochrona życia w Polsce: od poczęcia do narodzin, później radźcie sobie sami.

Ktoś mnie ostatnio zapytał, co będzie dalej, do czego to wszystko prowadzi. Ja wierzę, że to rewolucja. Czułam to wśród tego tłumu, ale też długo po tym jak wróciłam z protestu do mieszkania. Wszyscy dziś znamy te obrazki: motorniczych zatrzymujących tramwaje, seniorki na balkonach z parasolkami, całe rodziny w samochodach blokujące ulice miast, dziesiątki tysięcy na ulicach, no i ci geje tańczący poloneza w centrum Poznania. Jednak jest jeszcze jedna warstwa: piszą do mnie dalekie koleżanki, z którymi od dawna nie miałam kontaktu i pytają czy mogą jakoś wspomóc Centrum Praw Kobiet.

Do mojej przyjaciółki odezwał się kolega z gimnazjum, żeby jej napisać, że widział ją na ulicy i jest dumny i życzy siły. Młoda kuzynka napisała, że to jej pierwszy protest w życiu. Moja siostra będzie w środę wspierać swoje studentki i inne pracowniczki szkolnictwa wyższego na ulicy. Kolega w pracy życzy powodzenia dziewczynom z teamu i pyta czy może jakoś pomóc, mama przyjaciółki wiezie ją po pracy do Warszawy na blokadę stolicy. Wujek wysyła mi zdjęcia z maleńkiej miejscowości moich dziadków, gdzie również trwają protesty. Pani z osiedlowego sklepu rozdaje kartony do robienia transparentów. Mamy dość.

W czwartek 22.10.2020 r. ktoś spróbował odebrać nam wolność. Przed zaśnięciem sprawdzam co u bliskich osób, czy są bezpieczne w domach i sama mam skrzynkę zapełnioną podobnymi pytaniami. To jest właśnie ten dziki, agresywny tłum.

Bańka pękła. Chcemy tych wszystkich niemożliwych rzeczy: wolności wyboru i praw człowieka.

Legalna aborcja teraz.

Sprawdź też!

Ten post ma jeden komentarz

  1. Alicja

    Do dziś zaśmiewam się w głos, przypominając sobie tę „debatę” z liceum i podnoszone tam, także przeze mnie, argumenty. Swoją drogą brak reakcji nauczyciela nie był zaskakujący, zważywszy na jego -znane wszystkim- poglądy polityczne i społeczne.

Dodaj komentarz