W ostatnim czasie pojawiają się głosy (głównie męskie), że nasze emocje i gniew choć zrozumiałe, przysłaniają nam to CO WAŻNE. Że nasze środki są zbyt emocjonalne, zbyt radykalne, za mało przemyślane i za bardzo osobiste. Że może trochę przeginamy z tymi kościołami, że może trochę za mało skupiamy się na jebaniu PiSu, a za bardzo na rzeczach MNIEJ WAŻNYCH. Słyszymy, że teraz musimy się skupić na NAJWAŻNIEJSZYM. Że teraz musimy obalić rząd, a na resztę przyjdzie czas później.
Obalenie obecnie rządzącej partii nie jest w tym momencie głównym priorytetem
Media wszelkiej maści i tysiące osób uważających się za sojuszników zaczynają zbijać na nas kapitał polityczny i odwracać nasz protest w walkę „obywatele versus PiS”. Może to będzie dla Was szok, ale dla nas obalenie obecnie rządzącej partii nie jest w tym momencie głównym priorytetem. PiS jest gównem, wiadomo, ale my walczymy o swoje ŻYCIE i zdrowie. O godność i szacunek. O podstawowe prawa, których każdy inny rząd odmawiał nam tak samo jak obecny, a głosy zakrzykujące nasze postulaty i zmieniające na siłę nasze protesty w walkę z PiSem udowadniają, jak wiele osób ciągle postrzega nasze prawa i nasze życie jako temat na później, do ogarnięcia jak już załatwimy za wszystkich to co WEDŁUG INNYCH jest najważniejsze.
Podejrzewam, że w 89 było podobnie. „Najpierw obalimy komunę a potem zajmiemy się resztą”. Tylko jakoś w tej radości z obalenia komuny wszystkim się zapomniało o kobietach. „Reszta” do zajęcia się „później” pozostała nieruszona, bo kogo to obchodzi, kiedy został spełniony WYŻSZY CEL. Chuj z życiem milionów polek, chuj z ich prawami. Władza odzyskana, koń zwalony, więc zero innych potrzeb.
Męskie dążenie wyłącznie do przekazywania władzy z rąk jednej grupy mężczyzn w ręce innej grupy mężczyzn i do włażenia sobie nawzajem w dupy, odbywa się realnym kosztem naszego zdrowia i życia.
To kobiety ponoszą REALNE konsekwencje politycznych przepychanek między typami. Jeśli więc według Was działamy zbyt emocjonalnie żeby obalić PiS, nikt nie broni Wam rozpocząć swojej walki, zamiast protekcjonalnie poprawiać naszą, choć sami macie zerowe doświadczenie w walce o jakiekolwiek prawa.
To, co się obecnie dzieje to nie jest tylko protest osób „anty PiS” i chcę, żeby to zostało raz na zawsze wyjaśnione. Przed PiSem nie było nam dużo lepiej, co pięknie pokazuje to jak łatwo udało się obecnej władzy odebrać nam resztki praw, a Wasze podejście do naszych praw jako tematu „na później, po obaleniu PiS” mówi nam wyraźnie, że po nich też lepiej nie będzie. Nie, jeśli oddamy całą swoją energię, siłę i złość na poczet walki politycznej, spychając prawa kobiet i prawa człowieka na wasze ulubione „później”.
Tylko że my chcemy całego życia i pełni praw, a nie ochłapów i okruchów ze stołu, które z łachy i na odpierdol rzuca nam każda jedna władza, licząc że to wystarczy. Już nie. Teraz się nie cofamy do tego co było, teraz nie akceptujemy już resztek z pańskiego stołu. Idziemy po pełnię praw.
A jeśli chodzisz na protesty, a jednocześnie ignorujesz postulaty osób LGBTQIA+ i odmawiasz im widoczności, to wiedz że walczysz wyłącznie o swój własny przywilej. Zrób krok do tyłu, spójrz na otaczający Cię tłum i dostrzeż w nim te osoby, które mają na co dzień jeszcze mniej praw niż Ty, a jednak zawsze są w tłumie walczącym o Twoje prawa. I były w nim zanim Ty zrozumiałaś, że też powinnaś. Idziemy ramię w ramię i tylko walcząc o siebie nawzajem jesteśmy w stanie coś zmienić. Nie wywalczymy pełni praw walcząc wyłącznie o te, należące się cis hetero kobietom. Wywalczymy je walcząc z podziałem na „ważne prawa człowieka” i „sprawy na potem”. A to oznacza też, że my – hetero cis kobiety – mamy obowiązek zrobienia rachunku sumienia. Bo być może my też zawłaszczamy cudzą przestrzeń, tak jak mężczyźni od lat zawłaszczają naszą. Dbajmy o siebie i uczmy się od siebie nawzajem. Solidarne będziemy nie do pokonania.
Bycie sojusznikiem to oddanie nam głosu
Chciałabym też powiedzieć parę słów do każdej osoby, która mówi że jest sojusznikiem naszej walki: bycie sojusznikiem to oddanie nam głosu. To powstrzymanie się kiedy na usta cisną ci się dobre rady. To zamknięcie się, po latach spychania nas na margines. To oddanie nam przestrzeni do NASZEJ walki na NASZYCH zasadach i wspieranie jej w takiej formie, jaką MY uznamy za stosowne. To sojusznictwo również poza demonstracjami, wśród kolegów i wujków mówiących seksistowskie żarty, wśród wykładowców traktujących protekcjonalnie studentki, wśród współpracowników odbierających głos koleżankom w pracy, wśród znajomych, którzy nie płacą alimentów. To dostrzeżenie swojego przywileju, za który nie musicie przepraszać ani czuć się winni, bo przecież o niego nie prosiliście, ale który macie obowiązek zauważyć i zdecydować czy coś z nim zrobicie, czy nie.
I dodam jeszcze jedno, do każdej osoby, która mówi, że nas rozumie i wspiera, ale jest przeciwna pisaniu po kościołach, albo tak zwanemu „dewastowaniu mienia” w postaci napisów na murach.
Po 1. Wychowano nas na legendach o małych sabotażach, kulcie nieposłuszeństwa wobec wroga i malowaniu symboli pod jego nosem. Nie dziwcie się teraz, że są to dla nas naturalne formy walki.
Po 2. Kościół dostaje z naszych podatków wystarczająco dużo hajsu, żeby mieć na ścierę i płyn do mycia. Siły roboczej też im nie brakuje. A jak raz się wezmą za uczciwą robotę to się nie zesrają.
A po 3. Kościół katolicki sam, od lat, traktuje swoje budynki jako miejsca agitacji politycznej. Miejsca agitacji przeciwko prawom kobiet i mniejszości, miejsca nawoływania do oddawania głosów na konkretną partię i robienia na jej korzyść wyborczych przekrętów. Miejsca bratania się z faszystami i nacjonalistami, miejsca obrażania osób nieheteronormatywnych i odmawiania im praw, miesiącami rozprawiając z ambon o ideologii, zamiast czytać pismo święte, w dupie mając, że to sianie nienawiści kosztuje ludzi życie i zdrowie. Bo już urodzone życie gówno ich obchodzi. Jeśli kościół katolicki nie chciał, żeby ich świątynie były politycznymi platformami, to trzeba było nie robić ze swoich świątyń politycznych platform.
Jeśli walka o prawo do samostanowienia to radykalizm, bądźmy jeszcze bardziej radykalne.
Słychać też ostatnio wiele głosów samych kobiet o tym, że nasza walka i nasze postulaty nie powinny wychodzić poza powrót do tak zwanego kompromisu aborcyjnego, bo są to żądania zbyt radykalne. „Kompromis”, który obowiązywał od 1993 r. do 22 października, kiedy tzw. Trybunał Konstytucyjny składający się z nielegalnie wybranych sędziów, stwierdził niezgodność przesłanki embriopatologicznej do przerwania ciąży z Konstytucją RP, był kompromisem pomiędzy prawicą a kościołem katolickim. Był „darem” złożonym naszym kosztem ówczesnemu papajowi, karolowi wojtyle – mizoginowi oraz obrońcy pedofilów, który dla naszych praw nie zrobił NIC. My, k o b i e t y, nie miałyśmy w rozmowach o „kompromisie” nic do powiedzenia. Więc jeśli walka o prawo do samostanowienia to radykalizm, bądźmy jeszcze bardziej radykalne.
Okazuje się, że wiele kobiet walczy o „wolność wyboru”, jednocześnie chcąc powrotu do kompromisu. Niestety te dwie rzeczy się wykluczają.
Kompromis nas nie chroni. Prawo wyboru – owszem. Kompromis zmusza nas do sytuacji zagrażających życiu, prawo wyboru – przeciwnie, pozwala dostrzec sytuację zagrażającą życiu i zdecydować, czy chcemy własne życie narazić, czy nie. Kompromis narzuca nam to, jak ma wyglądać nasze życie zgodnie ze światopoglądem innych osób. Prawo wyboru pozwala nam decydować o tym, jak ma wyglądać nasze własne życie, bez względu na to czy chcemy urodzić czy nie. Prawo wyboru oznacza możliwość kobiety do decydowania o sobie, nie o innych. Legalizacja aborcji sprawi jedynie, że aborcja będzie legalna i DOSTĘPNA. Nie zmieni cudzego prawa do posiadania dzieci i czerpania szczęścia i spełnienia z macierzyństwa.
Warto też pamiętać, że zakazanie kobietom decydowania o sobie jest wynikiem braku szacunku i traktowania kobiet jak przedmiotu, który nie potrafi za siebie myśleć, daje też przestrzeń na takie patologie jak klauzula sumienia albo nazywanie zgwałconych dziewczynek „heroicznymi”, gdy pod wpływem nacisku Kościoła, sąsiadów i polityków rodzice każą im rodzić dzieci z gwałtu. Zmuszanie kogoś do rodzenia to nie „heroizm”. Heroizm to własna decyzja, a „wymuszony heroizm” to rozpierdolenie komuś życia w imię WŁASNYCH poglądów, WŁASNEJ religii, WŁASNEJ wiary, nie darząc zmuszonej do „heroizmu” osoby jakąkolwiek troską po wymuszeniu na niej donoszenia ciąży. Z ciążą, rachunkami, problemami zdrowotnymi, porodem i dzieckiem, „heroiczna” istota pozostaje sama.
Nie chcesz aborcji lub jesteś jej przeciwna? Ok, po prostu jej nie rób.
Pamiętajcie, że nie wszystkie jesteśmy wierzące, że nie wszystkie mamy ten sam system wartości. I to jest ok, dopóki nie narzucamy sobie nawzajem swoich przekonań. Nie chcesz aborcji lub jesteś jej przeciwna? Ok, po prostu jej nie rób. Nikt Ci nie każe jej robić jeśli nie chcesz. Ale Ty też nie mów innym jak mają żyć i szanuj cudze prawo do wolności wyboru.
Legalna aborcja to nie tylko łatwy dostęp do zabiegu. To dostęp do zabiegu dla każdej osoby z macicą. Nie jest tajemnicą, że liczba aborcji nie rośnie ani nie spada wraz z ustalaniem takiego czy innego prawa. Rośnie lub spada jedynie liczba legalnych zabiegów. A legalny zabieg = bezpieczny zabieg (teoretycznie, bo biorąc pod uwagę jak wygląda egzekwowanie prawa do aborcji w Polsce, dużo bezpieczniej jest zgłosić się do Aborcyjnego Dream Teamu, niż pójść na zabieg finansowany przez nasze państwo, no ale w końcu walczymy m.in. o to, aby państwo w kwestiach reprodukcyjnych troszczyło się o nas tak mocno jak „ADT”).
Gdy aborcja jest nielegalna umiera więcej kobiet. To jest jedyna różnica w statystykach. Bo aborcja była, jest i będzie i – co kobiety udowadniają od czasów starożytnych – żaden zapis, żaden rząd i żadna organizacja nie zmusi kobiet by rodziły jeśli nie będą chciały. Może natomiast sprawić, że osoby z doświadczeniem aborcji będą wykluczane i karane. Że wzrośnie liczba śmierci, problemów psychicznych i fizycznych wśród kobiet i patologii związanych z donoszeniem niechcianej ciąży (wyrzucanie dzieci na śmietnik, zakopywanie ich w ogródku – wiecie, te standardowe rzeczy które raz po raz opisuje „Duży Format” pisząc o „dzieciobójczyniach” i ani słowa nie poświęcając osobom, które żyły obok i „o niczym nie widziały”– rodzinom, partnerom, sąsiadom. W końcu odpowiedzialność zawsze jest po stronie kobiety). I co bardzo ważne – politycy i KK mają tego pełną świadomość. Doskonale wiedzą, z czym wiąże się zakazanie aborcji i oddanie kobietom praw. Dla nich to nie jest kwestia szacunku do życia, tylko chęć sprawowania nad nami kontroli. Ich córki, żony, kochanki i siostry zawsze będą miały dostęp do aborcji.
Legalna aborcja to również dostęp do zabiegu dla każdej osoby z macicą
Nie tylko dla osób mających środki finansowe na prywatny zabieg. Wiele jest świadectw osób pracujących w klinikach aborcyjnych, które wprost pokazują, że gigantyczną grupę kobiet przychodzących na zabiegi stanowią kobiety o poglądach prawicowych, często tłumaczące się tym, że ich sytuacja jest „wyjątkowa”, że nie popierają aborcji na co dzień, ale „ich sytuacja jest inna”. Nie jest. Nasze historie i nasze sytuacje są wszystkie takie same. Twoja potrzeba nie różni się niczym od potrzeby innej kobiety. Wspierajmy się, nie dzielmy się nawzajem na kobiety, które „mają prawo” i na te, którym go odmawiamy. Prawo do decydowania o sobie nie powinno być przyznane tylko tym z nas, które mają środki finansowe na jego egzekwowanie. Powinno być podstawowym i niezbywalnym prawem każdej z nas, bez względu na kapitał kulturowy i stan konta.
Warto też zwrócić uwagę na to, że wiele z nas nie miało nigdy potrzeby zabiegu, bo stać nas było na tabletkę „po”, która jest w Polsce bardzo ciężko dostępna i droga. To jest kolejna kwestia „okołoaborcyjna”, która ulega poprawie w krajach, w których aborcja jest legalna. Wydanie ponad 100zł na tabletkę nie jest niestety dla każdej z nas wykonalne w tak krótkim czasie, jaki mamy by zapobiec ciąży. Nie każda z nas wie też o organizacjach czy kolektywach, które pomagają w dostępie do tabletek za darmo, lub za symboliczną kwotę. Pamiętajcie proszę, że tabletka „po” jest to tzw. antykoncepcja postkoitalna – opóźnia owulację uniemożliwiając dojście do zapłodnienia, nie wywołuje poronienia i nie może zaszkodzić ciąży, jeśli ta już powstała. NIE JEST TABLETKĄ PORONNĄ. Osoby, które mówią takie kłamstwa w mediach doskonale wiedzą, że kłamią. Traktują po prostu swój interes i swój kapitał polityczny jako ważniejsze sprawy, niż nasze zdrowie i życie.
Nie dajcie się nabrać na próby polityków do powrotu do tego, co było.
Wiem, że łatwo ulec złudzeniu, że poprzedni stan rzeczy był w jakimś sensie „rozsądny”. Problem polega na tym, że zapisy, które w praktyce miały chronić życie i zdrowie fizyczne i/lub psychiczne kobiet, nie traktowały zdrowia kobiety jako priorytetu. Głównym problemem „kompromisu aborcyjnego” było to, że nie powstał z troski o kobiety, a został ustawiony pod żądania kościoła katolickiego i prawicowych polityków. To, że tak łatwo przyszło nielegalnie wybranemu TK ograniczyć już i tak restrykcyjny i kulejący kompromis, jest kolejną przesłanką świadczącą o jego wątpliwej jakości i o tym dla kogo i po co został zawarty.
W utopijnej rzeczywistości może i byłby to dokument chroniący kobiety. W polskiej rzeczywistości jest to dokument ograniczający wolność do decydowania o swoim życiu do absolutnego minimum, a po wyroku TK – oddający prawicy i KK decyzje o naszym życiu. W Polsce, gdzie dług alimentacyjny wynosi już prawie 12 MILIARDÓW złotych, samotnych matek jest ponad 10 razy więcej niż samotnych ojców, dziesiątki tysięcy dzieci przebywa w domach dziecka, a publiczna opieka zdrowotna wygląda jak wygląda, politycy mówiący że troszczą się o rodziny i dzieci budzą wyłącznie śmiech.
Gdy w 2018 roku odbywał się 40-dniowy protest opiekunek i opiekunów osób niepełnosprawnych, rządzący konsekwentnie pokazywali im środkowy palec. Do dziś nie zrobili nic, by realnie pomóc osobom z niepełnosprawnościami i ich rodzinom. Jednocześnie „w obronie życia” chcą zmuszać kobiety do donoszenia ciąży pomimo medycznych przesłanek o tym, że jeśli dziecko się urodzi, najprawdopodobniej a) umrze tuż po porodzie w okropnym bólu a rodzice będą musieli to obserwować i cierpieć razem z dzieckiem tylko po to, żeby zaspokoić chorą potrzebę prawicy do ochrzczenia dziecka (choć wg ich wiary dzieci które umierają przed chrztem trafiają od razu do nieba, więc cierpienie kobiet nie jest wcale potrzebne do ich zbawienia), b) będzie żyło w bólu i bez świadomości zmuszając rodziców (statystycznie raczej matkę niż ojca) do całodobowej opieki, bo pomoc państwa w tym zakresie jest minimalna.
Nie łudźcie się, że prawica lub KK troszczą się o życie. Gdyby tak było w ośrodkach prowadzonych przez księży/zakonnice nie odbywałby się codzienny festiwal patologii, księża nie kryliby swoich kolegów-pedofilów, politycy walczyliby w sejmie o godne świadczenia dla opiekunek/ów dzieci z niepełnosprawnościami, godną politykę socjalną, respektowanie praw człowieka, miejsca w żłobkach i przedszkolach, porządną edukację, większe dofinansowanie leków, tańsze podręczniki, ochronę zdrowia i stan dróg. Walczyliby o polepszanie standardów okołoporodowych, zamiast pozwalać na traktowanie pacjentek jak śmieci. Tymczasem żyjąc z naszych wspólnych pieniędzy walczą o to, by kobiety rodziły im martwe lub zdeformowane płody i żeby ich koledzy w sutannach mogli zgarnąć parę stówek za odprawienie pogrzebu i utrzymywanie nagrobka na cmentarzu (bo nie jest to w sumie common knowledge, ale jak się nie płaci za grób co 20 lat, kościół zdejmuje z grobu wszelkie wzmianki o pochowanej w nim osobie, i „dorzuca” do niego ciało innej zmarłej osoby, za którą ktoś zapłaci, robiąc z mogiły miejsce pochówku tej drugiej (opłaconej) osoby, tak jakby w środku wcale nie było tego pierwszego ciała – ot, mała ciekawostka).
Poza tym, o czym warto pamiętać, „kompromis aborcyjny” nigdy nie był egzekwowany z poszanowaniem zdrowia i życia kobiet. Lekarze notorycznie odmawiali wykonania zabiegu nawet gdy kobieta dostawała zgodę sądu na terminację ciąży. Odsyłali kobiety z kwitkiem, kazali im biegać od lekarza do lekarza aż było za późno. Sąd często ignorował przesłanki o zagrożeniu zdrowia lub życia i nie zezwalał na aborcję. Kobiety zgwałcone muszą udowadniać, że gwałt miał miejsce zanim dostaną zgodę na zabieg, a w Polsce takie dochodzenie, czy osoba zgwałcona na pewno mówi prawdę, czy piła alkohol i co miała na sobie, trwa na tyle długo i jest tak wielką traumą, że często jest już za późno na zabieg. Nic więc dziwnego, że wiele kobiet woli od razu zdecydować się na nielegalny zabieg niż użerać z państwem, które od lat traktuje nasze macice jako swoją własność. Teraz będzie jeszcze gorzej – lekarze będą się bali robić badania prenatalne, zresztą po co je robić, skoro nie będzie można usunąć ciąży nawet jeśli płód nie będzie miał szans na przeżycie?
Dlatego proszę Was, nie dajcie się nabrać na próby polityków do powrotu do tego, co było. Nawet jeśli uważacie, że kompromis był z założenia dobrym pomysłem, pamiętajcie, że on nigdy nie działał i nie będzie działał, bo jego funkcją nie było dbać o kobiety. Ugięcie się teraz, gdy mamy realną szansę zdobycia pełni praw, byłoby największą przegraną kobiet w historii wolnej Polski. Zatroszczmy się wreszcie o siebie nawzajem, nie zgódźmy się – po raz pierwszy w historii polskich protestów – na odwrócenie naszych postulatów w strajk czysto polityczny.
Pozwólmy sobie nawzajem decydować o sobie. Stwórzmy jeden wspólny front i nie dajmy się oszukać słowami i symbolicznymi gestami. Politycy – co udowadniają od lat – o nas nie zadbają, uratuje nas jedynie s i o s t r z e ń s t w o. Nawet jeśli nie do końca się zgadzacie z hasłem „aborcja na żądanie”, walczcie o nią, bo jest kluczem do uzyskania pełni praw. Oddanie nam możliwości decydowania za siebie i swoje ciała, jest wyrazem szacunku, którego kobiety nie mają w tym kraju od lat. Jest wyrazem odwrócenia się od kościoła i oddania nam tego, co nasze. Wyrazem odcięcia opieki zdrowotnej od religii i oddania nam naszych żyć bez traktowania ich jak środki do politycznych gier i przepychanek o władzę.