Rok 2020 za nami. Było to niezmiernie intensywne 12 miesięcy. Liczbą wydarzeń, które zdążyły zmobilizować społeczność LGBTQ+, można by obdzielić kilka lat.
Sama polska polityka zajęłaby spokojnie połowę ich objętości. Dlatego dla odświeżenia perspektywy i nabrania dystansu oraz szerszego spojrzenia na kwestie związane z queerową polityką warto przyjrzeć się impulsowi, który z całą pewnością odbił się w społeczności szerokim echem, mimo że pozornie ze sprawami seksualnej tożsamości nie był wcale mocno związany. Mowa o ruchu Black Lives Matter i jego następstwach – dla niektórych komentujących będącym problemem zza Oceanu, którego waga dla, dajmy na to, Polski jest znikoma.
Czy dziwi kogoś, że opinie takie wypowiadają zwykle hetero-, cis-mężczyźni? Pokrewieństwo problemów sprawiedliwości, ucisku i dyskryminacji rasowej/tożsamościowej stanowczo pokazuje, że jako społeczność LGBTQ+ powinniśmy zająć wyraziste stanowisko – i dlatego nie będę próbował wypowiadać się tutaj z nie istniejącej perspektywy neutralnego obserwatora. Chciałbym pokazać, dlaczego jako lesbijki, geje, osoby transpłciowe, interseksualne, queerowe… walczymy po tej samej stronie barykady, co Amerykanie domagający się przepracowania systemowego rasizmu.
Historyczne zaszłości queerowo-rasowe
Dla porządku przypomnijmy, skąd właściwie wziął się ruch Black Lives Matter – bo można by ulec fałszywemu wrażeniu, że jednym powodem było zabójstwo George’a Floyda 25 maja dokonane przez funkcjonariuszy policji. Problem jest oczywiście o wiele bardziej złożony. Nieproporcjonalnie agresywne zachowanie policjantów wobec nie stawiającego oporu Floyda było rzeczywiście punktem eskalacji protestów i społecznego poruszenia, ale za pojedynczym wydarzeniem stoją lata systemowego rasizmu w amerykańskim społeczeństwie.
Podwójny standard zachowania wobec białych i czarnych zatrzymanych jest, no właśnie, standardowy, co widać nawet w potocznym języku – grupki czarnoskórych chłopaków określa się często bez zastanowienia słowem thugs (bandyta, zbir), co nakłada jakoby „naturalne” złe intencje. Mimo że czarni Amerykanie stanowią nieco ponad 13% populacji USA, 40% wszystkich więźniów w kraju jest Afroamerykanami. Czarnoskórzy stanowią też prawie połowę bezdomnych. Nawet najnowsze wydarzenia odzwierciedlają radykalnie nierówne szanse różnych społeczności – 24% dotychczasowych śmierci w wyniku COVID-19 w Ameryce ponieśli właśnie czarnoskórzy pacjenci, których częściej nie stać na lekarza.
Protesty i zamieszki były więc wynikiem utrwalonych podziałów społecznych, których nie udało się rozwiązać, mimo że ruch praw obywatelskich czarnoskórych ma już ponad pięćdziesiąt lat. Nie jest zresztą przypadkiem, że pierwsze wystąpienia antyrasistowskie zbiegły się w czasie z czasem wielkich ruchów emancypacyjnych: feminizmu i aktywizmu na rzecz równouprawnienia osób LGBTQ+ – systemowe niesprawiedliwości działały przecież dokładnie tak samo.
Mel Boozer, jeden z pionierskich aktywistów działających w latach 60., stwierdził w słynnym sloganie, że różnica między „czarnuchem” a „pedałem” nie istnieje, wskazując tym samym, że istnieją jedynie odmiennie położone akcenty, ale walka z niesprawiedliwością toczy się na jednym i tym samym froncie. Jedna z najbardziej znanych czarnych feministek bel hooks w tym samym duchu głosiła, że jeśli feminizm ma być w ogóle skuteczny, musi zająć się nie tylko problemami białych kobiet z klasy średniej, ale zwrócić też uwagę na to, jak sam wyklucza kolorowe kobiety z niższych klas albo kobiety nieheteronormatywne.
Zamknijmy ten historyczny wstęp epizodem najbardziej znaczącym, ruchem STAR (Street Transvestite Action Revolutionary) – znaczącym zresztą z wielu powodów. Po pierwsze, założony przez niebinarne przedstawicielki etnicznych mniejszości Marshę P. Johnson i Sylvię Riverę ruch był chyba najbardziej radykalnym queerowym wezwaniem do, także rasowej, sprawiedliwości.
Grupa STAR pomagała transkobietom, spośród których wiele było bezdomnych, drag queens, innym osobom niebinarnym żyjącym na marginesie. Same założycielki były sex workerkami, dużą część życia spędzając na ulicach Nowego Jorku. Po drugie, działalność STAR jako queerowego oddolnego kolektywu jest w dużej mierze przemilczana przez historię ruchu praw obywatelskich czy nawet aktywizmu LGBTQ+, bo chyba zbyt mocno przekraczała płciowe, seksualne, rasowe normy jednocześnie. I w tym momencie wracamy do Black Lives Matter i jego queerowania.
Perspektywa mniejszości i infantylizująca większość
Kiedy dziennikarka „New Yorkera” zapytała Alicię Garzę, jedną z ważniejszych figur BLM, o najpowszechniejszy fałszywy stereotyp na temat ruchu, aktywistka odpowiedziała: „częste w mediach społecznościowych przekonanie, że BLM to ruch gejowski w przebraniu ruchu czarnoskórych”. Chociaż wiodące postaci BLM podkreślają wagę walki o równość rasową oraz seksualną, słowa Garzy pokazują, że duża część społeczeństwa ma wciąż problem z połączeniem dwóch kwestii oraz klasyczne homofobiczne nastawienie, jakoby obecność osób nieheteronormatywnych umniejszała całemu ruchowi i jego celom. Trudno pewnie zliczyć, ile razy ruchy LGBTQ+ na całym świecie słyszały: „to jeszcze nie czas”, kiedy domagały się fundamentalnej sprawiedliwości, albo: „to nieodpowiednia okazja”, kiedy na jakichkolwiek demonstracjach pojawiały się tęczowe flagi. Tylko że to już najwyższy czas oraz każda okazja jest dobra, bo o sprawiedliwość trzeba walczyć na każdym froncie.
Patrisse Marie Cullors-Brignac, queerowa działaczka BLM, zauważyła ten problem i opisała, jak połączenie różnych modeli tożsamości wydawało się „przesadne”. „Wśród czarnej społeczności panowało przekonanie, że bycie czarnym jest wystarczająco zjebane. To za dużo naraz, żeby być czarną i niehetero, czarnym i trans, czarną, trans i biedną – to przesada. Zajmijmy się jedną rzeczą, którą nazwiemy sobie «byciem czarnym» [blackness]. Tak jakby bycie czarnym nie obejmowało wszystkich tych rzeczy naraz. To super szkodliwa narracja […], bo to, że jestem queerową czarną kobietą razem kształtuje, jak postrzegam świat”[1]. Niechęć wobec ekscesu, przesady, przegięcia jest też na pewno powodem, dla którego działalność Marshy P. Johnson i Sylvii Rivery funkcjonuje do dzisiaj na marginesach queerowo-rasowej historii, mimo że jest jednym z jej kluczowych momentów.
Black Lives Matter sprzeciwiający się dyskryminacji i dowartościowujący pozycję mniejszościową – z perspektywy większości zawsze ocenianej jako „przesadzona”, „histeryczna”, „zbyt emocjonalna” – jest też ważną wskazówką dla polityki queerowych uczuć. Czas skończyć z udawaniem, że emocje nie kształtują relacji między władzą i społeczeństwem – przeciwnie, są jej wypartym fundamentem. Biali hetero mężczyźni zarzucający BLM, że jest zbyt rozemocjonowane i mało racjonalne, używa typowego retorycznego narzędzia podziału na to, co traktować należy poważnie: a więc zdrowy rozsądek, kalkulację, zimne myślenie, a co w polityce jest najwyżej dziecinne: uczucia i afekty. Tym samym utrwala się podział między polityką jako obszarem (męskiego, rzecz jasna!) myślenia i działania a sferą prywatną jako miejscem kobiecych histerii i irracjonalizmu.
Black Lives Matter udowadnia, że aktywne, oddolne kształtowanie polityki może być oparte na wzajemnej pomocy, solidarności, silnych więzach społecznościowych, dbaniu o siebie nawzajem. To super ważny kierunkowskaz dla wszystkich queerów, którym wmawia się, że przesadzają lub że trzeba zająć się najpierw poważniejszymi sprawami niż prawne gwarancje równości. Troska o siebie samo i o siebie nawzajem to fundament skutecznej polityki równościowej.
Wszechfront
John Lennon i Yoko Ono wypuścili w 1972 roku kawałek Woman Is the Nigger of the World (Kobieta jest czarnuchem świata). Tytuł miał sugerować powszechną, przekraczającą kultury mizoginię spychającą kobiety na niższą od mężczyzn pozycję. Dwadzieścia lat później Melvin Dixon, amerykański literaturoznawca i poeta, powiedział, że osoby queerowe są seksualnymi czarnuchami społeczeństwa. Minęło kolejne trzydzieści lat, a te rozpoznania pozostają w mocy. Dlatego też może pozornie daleka lub niekoniecznie ważna dla tutejszej polityki działalność ruchu Black Lives Matter powinna być ważnym obszarem queerowego wsparcia i solidarności. Niemożliwe jest wywalczenie rozparcelowanego równouprawnienia dla konkretnych uprzywilejowanych grup – równouprawnienie zakłada przecież maksymalną inkluzywność. Nie zapominajmy, że o sprawiedliwość walczy się na wszystkich frontach jednocześnie albo w ogóle.
[1] Michelle Garcia, 7 Queer Women Making Sure We All Know That #BlackLivesMatter, „Advocate” , online: https://www.advocate.com/women/2015/02/27/7-queer-women-making-sure-we-all-know-blacklivesmatter.