[Uwaga: tekst zawiera spojlery]
Obiecująca. Młoda. Kobieta. w reżyserii Emeraldy Fennell to film, na który wyczekiwało wiele z nas. Dlaczego? Dlaczego tak bardzo potrzebujemy filmów obnażających kulturę gwałtu i wymierzających za nią karę? To trochę jak oglądanie mukbangów, kiedy nie stać nas na jedzenie z knajpy, na które mamy ochotę.
Oglądanie zemsty na reprezentantach grupy, która na co dzień wykorzystuje swoją pozycję władzy, by dyskryminować i krzywdzić, przynosi chwilowe poczucie ulgi i sprawiedliwości. W czasach, kiedy media z każdej strony zalewają nas informacjami, od których gotuje się krew, takie filmy są pewną formą relaksu, drogą ujścia dla tych wszystkich nagromadzonych emocji, wkurwu i dobijającego i doprowadzającego do wściekłej bezsilności poczucia niesprawiedliwości.
Okazja czyni gwałciciela
Cassie (Carey Mulligan) była obiecującą, młodą kobietą. Jest mądra, rezolutna, zdolna i atrakcyjna. Miała przed sobą perspektywę życia pełnego sukcesów – uczęszczała do szkoły medycznej, była jedną z najlepszych studentek na roku. Ale po samobójczej śmierci przyjaciółki, która będąc nieprzytomną od zbyt dużej ilości alkoholu, została zgwałcona na imprezie na oczach grupy chłopaków traktujących to jak najlepszą zabawę, Cassie zatrzymuje się w miejscu. Jej życie zmienia się w dryfowanie bez celu. Nie potrafi ruszyć w przód ani w tył, świadomie więc rekonstruuje tę sytuację i w kółko powtarza swoją zemstę, którą jest przyłapywanie mężczyzn na próbie gwałtu i udowadnianie, że w „odpowiednich okolicznościach” każdy z nich staje się gwałcicielem.
Obiera za cel coś niemożliwego do zrealizowania – nie da się wyłapać wszystkich potencjalnych gwałcicieli, choćby się poświęciło na to cały dostępny czas. Ta zemsta staje się obsesją, która wypełnia całe jej życie. Co ciekawe, nie do końca wiemy co się dzieje po tym, jak skonfrontuje się z mężczyzną, który chwilę wcześniej próbował ją zgwałcić myśląc, że jest nieprzytomna. Forma zemsty jest pozostawiona naszej wyobraźni. Nie wiemy, czy ich kastruje, zabija, czy zostawia ich w spokoju po pokazaniu im, czym są. Nie wiemy, czy inne kolory, którymi zaznacza kolejnych gwałcicieli w notatniku oznaczają inne formy zemsty. Możemy sobie to wyobrazić i dopowiedzieć, co jest ciekawą formą oddania widzom przestrzeni do wymierzenia własnej „zemsty”.
W międzyczasie Cassie spotyka Ryana – kolegę z byłych studiów, z którym rozpoczyna związek i jest to urocza relacja, napawająca optymizmem i radością z tego, że spotkało ją coś dobrego. Coś, co pomoże wrócić jej do normalnego życia i przywróci wiarę w ludzi. Ryan jest zabawny, wrażliwy, uważny na innych. Szanuje Cassie i jest idealnym kompanem. Tylko, że niestety nie. „Błąd młodości”, który może postawić pod znakiem zapytania jego karierę (a który inną osobę kosztował dużo więcej, bo życie) powraca jak bumerang i Ryan – choć tak bardzo mu kibicowałam – tego egzaminu nie zdaje.
Udowadnia, że argument o byciu dzieciakiem w momencie popełnienia czynu, nie ma racji bytu, bo takie osoby nie dojrzewają. Nie w tej kwestii. Bo dojrzenie oznaczałoby przyznanie się i wzięcie na siebie odpowiedzialności. W obliczu prawdopodobieństwa poniesienia konsekwencji swoich czynów, Ryan okazuje się być jedną z najgorszych postaci w filmie.
I nie dlatego, że jego zachowanie wzburzyło mnie do granic. Ale dlatego, że uwierzyłam w szczerość jego charakteru. Dlatego, że tak polubiłam jego postać zanim razem z bohaterką dowiedziałam się o jego roli w gwałcie. Dlatego, że dałam mu się uwieść. Pojawia się wcześniej jedna sytuacja, którą można odebrać jako czerwoną flagę, ale patrząc na niego oczami Cassie pozwalamy sobie ją zignorować, zapomnieć o niej. Uwierzyć, że to tylko źle odczytane intencje, bo chcemy, żeby on był tym dobrym. Żeby chociaż on okazał się godny zaufania, którym obdarzyła go bohaterka, a my wraz z nią. Rozwój tamtej sytuacji zresztą pokazuje, że nie miał złych intencji, nie chciał niczego, co nie byłoby odwzajemnione. A jednak nas zawiódł, szczególnie z perspektywy tego, o czym dowiemy się później – jego roli w gwałcie.
Okoliczności i usprawiedliwienia
No ale Zosia weź, przecież on był młody no i on przecież jej nie zgwałcił, prawda? No nagrał to telefonem wiem, ale był na pewno podpity, to była impreza… Mógł nie do końca też rozumieć sytuację. Przecież gdyby tam był tylko on, to do gwałtu by nie doszło, prawda? To nie on odpowiada za sytuację. To znaczy oczywiście nie zachował się ok, ale gdyby nie sytuacja… No wiesz, to okoliczności sprawiły, on przecież jest fajnym gościem.
„Okoliczności” to jedna z najczęstszych dróg usprawiedliwienia gwałcicieli. Jasne, okoliczności często zmuszają nas do robienia rzeczy, z których niekoniecznie rodzice byliby dumni.
Weźmy na przykład strażników w obozach koncentracyjnych albo Esesmanów strzelających do cywilów i mordujących żydów. Wielu przecież mogło zginąć, jeśli nie wykonałoby tej pracy lub sprzeciwiło się wykonaniu rozkazu. Tylko czy żyjemy w czasach okupacji hitlerowskiej? Nie.
W momencie, kiedy nikt nie trzyma ci pistoletu przy głowie, a ty dalej gwałcisz albo patrzysz jak ktoś inny gwałci i nie reagujesz, jesteś w pełni odpowiedzialny za sytuację. Żadne okoliczności nie ma ją tu nic do rzeczy, żadne intencje, żadne późniejsze żale albo udawana dojrzałość. Czy w takiej sytuacji można w ogóle mówić o błędach młodości?
Dla mnie sytuacja jest czarno-biała, ale wszyscy wiemy, że pod presją grupy często dzieją się rzeczy, które w innych okolicznościach nigdy nie miałyby miejsca, szczególnie w młodym wieku. Tylko bohaterowie nie mieli wtedy po 15 lat, a po dwadzieścia kilka. Czy po czymś takim można być dobrym człowiekiem? Iść przez życie, leczyć małe dzieci i być słodkim typem? Która persona jest prawdziwa? Ta, która ze śmiechem filmowała gwałt czy ta, która szanuje i troszczy się o ludzkie życie? Czy to możliwe, że prawdziwe są obie, że obie są częścią jednej osoby? W sumie miał rację, gdy rzucił głównej bohaterce tekst: „Ty jesteś idealna, tak? Nigdy nie zrobiłaś niczego, czego się wstydzisz”?
Dlaczego dajemy sobie prawo pewne rzeczy potępiać pomimo tego, że sami nie jesteśmy idealni? Bo są rzeczy, które nie podlegają dyskusjom. Zniszczenie życia drugiej osobie lub odebranie go siłą to nie to samo, co całowanie się na imprezie z byłym koleżanki albo pokarbowanie sobie włosów na spotkanie z papieżem. To nie ten sam poziom „rzeczy, których można żałować”. To nie ta skala.
„Byłem tylko dzieciakiem… tak naprawdę niczego nie zrobiłem… Rozpowiesz to? Nie mogę tak żyć, ze świadomością, że to nade mną wisi” mówi głównej bohaterce Ryan, gdy dowiaduje się, że jest ona w posiadaniu nagrania, na którym słychać jego głos, kiedy nagrywał telefonem gwałt jej przyjaciółki. Rozumiem tę panikę. Cały świat się wali. Kariera, przyszłość, lata studiów i ciężkiej pracy. Wszystko przez coś, co w jego głowie ciągle jest tylko „głupim błędem młodości” i „nieporozumieniem”. Czymś, czego on przecież nie zrobił. Jego płaczliwy ton, panika i próby odwrócenia sytuacji i zmanipulowania jej tak, żeby Cassie zrobiło się go żal, zagotowały mi krew chyba mocniej niż fakt, że był w stanie ze śmiechem nagrywać swojego kolegę gwałcącego nieprzytomną dziewczynę.
Dawno nie czułam się tak niekomfortowo oglądając cokolwiek. Sceny, w których „mili chłopcy” próbują wykorzystać udającą pijaną bohaterkę, są żenująco niekomfortowe i budzą wściekłość. Ta niby kulturka, te niby komplementy, miłe słówka, niby troska, niby czułość. Szczerze mówiąc mniej niekomfortowa do oglądania była dla mnie scena gwałtu w Dziewczynie z tatuażem Finchera, niż ci śliscy, obrzydliwi „mili” chłopcy, którzy przecież NIE SĄ GWAŁCICIELAMI, tylko jakoś nie przeszkadzał im brak reakcji, a wręcz chętnie z niego skorzystali.
Szara strefa miłych chłopców
„Jestem miłym gościem”. „Kobiety nie lubią miłych chłopaków, wolą tych co je traktują jak gówno”. Ile razy to słyszałyśmy? Ilu miłych chłopaków spotkałam w życiu? Sporo, ale i tak miałam szczęście. Nie zostałam przez żadnego pobita, zgwałcona ani zamordowana w odwecie za niebycie zainteresowaną. Usłyszałam parę obelg, pojawiło się trochę agresji – normalka, nic drastycznego. Przynajmniej nie, kiedy jest się kobietą. Ale pomijając tych patologicznych, w gamie kolorystycznej „miłych chłopców” nie ma przecież tylko czerni i bieli. Jest cała wielka gama szarości – nazwałam ją „szarą strefą miłych chłopców”.
W szarej strefie miłych chłopców znajdziemy tych zwyczajnych chłopaków, których wszystkie mamy lub miałyśmy kiedyś wokół siebie.
Tych, z którymi lubimy spędzać czas, chodzić na piwko, imprezy, do kina. Tych śmiesznych chłopaków z klasy czy pracy, tych mądrych, kulturalnych mężczyzn. Na przykład tych, którzy są super kumplami, ale ich jedyną reakcją na żart o gwałcie jest śmiech. Czy naprawdę ich bawi czy nie chcą po prostu wchodzić w dyskusję albo psuć wesołej atmosfery? Nie wiemy. Wiemy natomiast, że jak im to wytkniemy, usłyszymy wykład o „dystansie” i „czarnym poczuciu humoru”, które nie jest dla każdego. Są też ci „rozsądni”, starający się zawsze „stać po środku”. Co ciekawe, to oni zwykle mają w rękawie całą talię kart z najróżniejszymi usprawiedliwieniami dla przestępców. Są ci zawsze przerzucający chociaż część winy na ofiarę – wiecie, ci którzy „totalnie nie usprawiedliwiają gwałtu, ale…”; Znajdziemy też tych, którzy myślą, że ich dziewczyny albo siostry to nie spotkało, bo są „rozsądne”, bo „normalnie się zachowują i ubierają” i „nie łażą same w nocy po szemranych okolicach”. „Nie wystawiają się na zagrożenie”, to przecież łatwe, prawda? Wystarczy być rozsądną. Tych, którzy są święcie przekonani, że ubiór zasługuje na wyższy wymiar kary niż dorosły, świadomy człowiek dokonujący gwałtu. Tych, którzy uważają, że nie można zgwałcić pracownicy seksualnej. Tych, którzy nie wierzą, że istnieje gwałt w związku, bo seks to obowiązek kobiety. I wreszcie tych, którzy uważają, że gwałt jest oczywiście czymś złym, ale kobiety też gwałcą, a fałszywe oskarżenia o gwałt to równie poważny temat i dlaczego nie mówimy o tym więcej? Przecież nie tylko mężczyźni są źli.
Fałszywe oskarżenia
Bardzo to znamienne, że w dyskusjach o przemocy na tle seksualnym, wynosząca mniej niż 0,5% szansa bycia fałszywie oskarżonym o gwałt, dominuje nad prawie 100% pewnością doświadczenia realnej przemocy.
Większość z nas ma już za sobą minimum jedno takie doświadczenie, większość z nas ma pełną świadomość, że z dużym prawdopodobieństwem doświadczy go ponownie. Argument o fałszywym oskarżeniu o gwałt stał się w debacie o przemocy seksualnej jakąś formą równoważni. Tak jakby obie płcie musiały udawać, że niosą na sobie tę samą ilość odpowiedzialności za zło, bo mężczyźni nie potrafią sami unieść faktów i statystyk, które tworzą.
Kilka słów o statystykach
Według statystyk fałszywe oskarżenia o gwałt stanowią od 1,5 do 10% wszystkich oskarżeń. Warto zaznaczyć, że badania, z których pochodzą te dane procentowe nie były prowadzone w Polsce oraz obejmują wyłącznie gwałty zgłoszone na policję (czyli niewielki odsetek wszystkich).
W naszych realiach oskarżenie o gwałt jest drogą przez mękę, której większość (91,8%) faktycznych ofiar przemocy nie chce się podejmować, nie mówiąc już nawet o tych udawanych. Ale ok, załóżmy dla dobra tych rozważań, że są to dane uniwersalne.
Na pierwszy rzut oka 1,5 – 10% może faktycznie wydać się sporą liczbą. Przy 10% to aż 10 osób na 100. Przy 1,5% – 1,5 osoby na 100. W obu przypadkach sporo, w końcu powinno być 0, bo żadna osoba na to nie zasługuje. Ale weźmy teraz statystyki dotyczące przemocy na tle seksualnym – ile osób na 100 jej doświadczyło? Tu mamy trochę mniej rozbieżną liczbę, ponieważ badania wśród polek przeprowadziła na ten temat w 2016 roku Fundacja na rzecz Równości i Emancypacji STER1.
Wiemy więc, że jest to 87 na 100 polek. 87% badanych kobiet. Badanie obejmuje oczywiście różne formy przemocy na tle seksualnym, nie tylko gwałt, którego doświadczyło 22% badanych kobiet (czyli 22 na 100 osób). Próby gwałtu doświadczyło 23% (23 na 100 osób). 37% badanych kobiet uczestniczyło w aktywności seksualnej wbrew swojej woli (37 na 100 osób). W większości wypadków sprawcą była osoba bliska: obecny (22 procent) lub były partner (63 procent).
Archaiczne prawo
Ciekawie ogląda się ten film w kontekście aktualnie toczących się prób poszerzenia definicji gwałtu, która w obecnej formie funkcjonuje w Polsce od lat 30. ubiegłego wieku. Dokładnie tak, kochani – prawo dotyczące gwałtu, któremu podlega nasze pokolenie, jest dokładnie tym samym któremu podlegało pokolenie naszych pradziadków. Czy wtedy przemocy było mniej? Myślę, że było mniej przypadków molestowania, ale nie dlatego, że ludzie byli inni. Po prostu kobiety rzadziej wychodziły z domu. Jeśli zaś chodzi o gwałty – podejrzewam, że statystyki byłyby bardzo podobne. W końcu większość gwałcicieli to byli lub obecni partnerzy, albo członkowie rodziny. Ciężko jednak pozbyć się refleksji, że pokolenie naszych pradziadków, jakkolwiek dużo silniej trzymało się patriarchalnego poczucia, że kobiety są jakąś formą ich własności, a seks to ich obowiązek, nie mieli przynajmniej tak łatwego dostępu do ostrej pornografii.
Według raportu Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę, 21% dzieci w wieku 11–12 lat i 36% dzieci w wieku 13–14 lat miało już kontakt z pornografią2. Nie jest sekretem, że materiały na stronach z pornografią z roku na rok stają się coraz bardziej brutalne. Pomijając całą kategorię filmów „revenge porn” (wrzucanie do Internetu zdjęć/filmów przedstawiających byłą partnerkę/partnera nago lub w sytuacji intymnej), same czynności seksualne stają się coraz bardziej ekstremalne, coraz bardziej bolesne i coraz bardziej przemocowe.
W większości filmów kobieta jest traktowana jak przedmiot i mężczyzna lub mężczyźni wykorzystują w stosunku do niej siłę i przemoc, choćby w niewielkim stopniu. Łatwo jednak przyzwyczaić się do takiego obrazu seksu. Przemoc nie jest już zarezerwowana wyłącznie dla tematycznych filmów oscylujących wokół dynamiki BDSM. Nieustalone wcześniej formy przemocy fizycznej stały się zachowaniami całkowicie znormalizowanymi w kulturze porno.
„Pornografia rozwija się w kierunku coraz mocniejszych i ostrzejszych materiałów, a zarówno producenci jak i widownia równolegle szukają coraz bardziej ekstremalnych i szokujących doświadczeń”3.
To, co kiedyś było w pornografii „przemocą” w tej chwili wydaje się być czułym wyznaniem miłości. Uzależnieni od coraz mocniejszych bodźców, chcemy więcej i mocniej. Gdy oglądamy seks w tak ekstremalnej formie od momentu, kiedy zaczynamy dopiero odkrywać swoją seksualność, a jesteśmy pozbawieni całkowicie porządnej i rzetelnej edukacji seksualnej, która poza nauką o ciele (i o tym, że nie zawsze wygląda ono tak jak na PornHubie) wpoi nam zasady respektowania swoich i cudzych granic, to tak naprawdę mamy gotowy przepis na przemoc seksualną, choć oczywiście nie każda wychowana na porno osoba nie potrafi szanować granic drugiej osoby.
Obecne polskie prawo dotyczące gwałtu jest skostniałe i archaiczne i nie obejmuje całej gamy nadużyć.
„Obowiązujące w Polsce prawo uznaje, że do gwałtu dochodzi wtedy, gdy występuje przemoc, co wyklucza m.in. gwałty w sytuacjach, w których brak zgody nie został wyrażony ze względu na strach czy <<obowiązek>> w stałych związkach (…) Obecnie zgodnie z przepisami, karze podlega osoba, która groźbą bezprawną lub podstępem doprowadza inną osobę do obcowania płciowego. Osoba zaatakowana musi <<stawiać czynny i nieprzerwany opór>>, <<manifestować swój brak zgody przez głośne protesty, prośbę lub krzyk>> zaś <<opór ma być rzeczywisty, a nie pozorny>>. Jednak nie zawsze jest to możliwe – podkreśla Mikołaj Czerwiński z Amnesty International, koordynator ds. równego traktowania. – Takie rozwiązania prawne są niezgodne z międzynarodowymi standardami praw człowieka, takimi jak Konwencja Stambulska, którą Polska podpisała i ratyfikowała (…) Amnesty International rozpoczyna kampanię TAK to miłość, która wzywa do zmiany definicji gwałtu w treści Artykułu 197 kodeksu karnego i uznania za gwałt każdego aktu seksualnego bez zgody drugiej strony, bez względu na to czy spotkał się on z głośnym i stanowczym oporem. Kampania ma również na celu zmianę świadomości młodych osób, by wiedziały one, że warto rozmawiać o seksie i że pytanie o zgodę powinno być częścią tej rozmowy. – Chcemy zmienić sposób postrzegania gwałtu w Polsce. Definicja gwałtu oparta na braku zgody, nie zaś na oporze funkcjonuje na przykład w takich krajach jak Wielka Brytania, Niemcy, Szwecja czy Belgia – zauważa Mikołaj Czerwiński. – Prawo do autonomii seksualnej, integralności cielesnej, godności i życia wolnego od gwałtu są prawami człowieka i jako takie powinny być chronione – dodaje”4.
Duża część ofiar w sytuacji jakiegokolwiek zagrożenia, czuje się sparaliżowana strachem. W takiej sytuacji „stawianie czynnego oporu” jest niemożliwe, a jednak według obecnego prawa nie można wtedy tak naprawdę mówić o gwałcie. W tej samej grupie znajdują się osoby wykorzystane po odurzeniu alkoholem, narkotykami czy tabletką gwałtu.
źródło: Fundacja Feminoteka źródło: internet
Czy szersze kategorie przemocy będą stanowić pole do nadużyć? Czy ogólnodostępna pomoc medyczna sprawia, że częściej chorujemy? Jasne, są osoby, które dymają system i np. chodzą po szpitalach po darmowe leki. Są też osoby, które oskarżą o gwałt niewinną osobę. Czy są w większości? Czy takie postępowanie sprawia, że powinniśmy w ogóle zaniechać regulacji prawnych? W każdej ustawie, w każdym pomyśle, w każdym prawie, w każdym miejscu, w którym funkcjonują i spotykają się ludzie, pojawia się miejsce do nadużyć. Nie ze względu na złe zapisy, ale dlatego, że zawsze będą istnieć ludzie, którzy będą szukać sposobu, żeby kogoś wrobić, oszukać, zmanipulować.
Czy jeśli okaże się, że 2% księgowych defrauduje pieniądze, to będziemy rozważać likwidację całego zawodu? Czy 1,5-10% jest naprawdę istotniejsze od pozostałych 90-98,5%? Według raportu Fundacji Ster z 2016 roku „niemal 90 procent Polek doświadczyło jakiejś formy przemocy seksualnej. Ponad 20 procent – gwałtu. Ale jedna liczba z raportu fundacji „Ster” mówi o Polsce coś zupełnie potwornego: aż 91,8 proc. ofiar gwałtu nie zgłosiło go policji. Z powodu wstydu i braku wiary w realną pomoc”5.
Gdy słyszę głosy mężczyzn i (o zgrozo) kobiet mówiących nam, że ważniejsze są hipotetyczne sytuacje, niż te realne, gotuje mi się krew. Chciałabym, żeby każda osoba, która chce użyć argumentu o „fałszywych oskarżeniach” zrobiła trzy proste rzeczy:
1. Zastanów się, ile znasz osób, z którymi rozmawiałaś/eś o przemocy na tle seksualnym i ich doświadczeniach.
Jeśli 0, najpierw przeprowadź te rozmowy z osobami, które znasz. Pomyśl o doświadczeniach swoich bliskich, osób o których słyszałeś, znajomych znajomych. Pomyśl o historiach, które słyszałaś/eś, o sytuacjach których się boisz, o środkach które na co dzień podejmujesz, by zapewnić sobie bezpieczeństwo. Jeśli takich nie ma – zapytaj o nie znajome kobiety. Pomyśl o artykułach, które czytałaś, o reportażach które widziałeś, o sytuacjach, których byłaś/eś świadkiem. Pomyśl o wszystkich tych osobach, o których wiesz, że przemoc seksualna zniszczyła im życie.
Gdy już zbierzesz wszystkie te historie czas na drugi krok.
2. Przypomnij sobie rozmowy z osobami, które zostały fałszywie oskarżone o przemoc seksualną.
Przypomnij sobie reportaże, artykuły, historie znajomych, znajomych znajomych, rodziny. Przypomnij sobie tych wszystkich mężczyzn, którzy przy Tobie płakali, nie mogąc udźwignąć ciężaru tej sytuacji. Przypomnij sobie o wszystkich środkach ostrożności, które na co dzień podejmujesz, by takich oskarżeń uniknąć. Pomyśl o wszystkich tych osobach, o których wiesz, że fałszywe oskarżenia zniszczyły im życie.
3. Zważ uważnie oba powyższe punkty i odpowiedz sobie na pytanie: czy naprawdę chcę użyć tego argumentu?
Czy to na pewno uważam, że jest to argument wart debaty? Czy nastroje opinii publicznej są podobne w przypadku ofiar przemocy i ofiar fałszywych oskarżeń? Czy fałszywe oskarżenia o gwałt są zjawiskiem równie ogromnym i równie systemowym, co realne doświadczenia przemocy na tle seksualnym? Czy używam tego argumentu, ponieważ absolutnie szczerze uważam, że temat jest równie ważny, niebezpieczny i palący i chcę podjąć dyskusję na temat równoległych rozwiązań mających zapobiec takim sytuacjom? Czy używam tego argumentu, żeby opowiedzieć historię swojego strachu i swoich doświadczeń, czy chcę jedynie zakrzyczeć cudze doświadczenia hipotetyczną sytuacją?
Żeby było jasne: absolutnie nie bronię fałszywych oskarżeń.
Każda osoba, posiadająca minimalny poziom empatii wie, że jest to zachowanie godne najwyższego potępienia. Zniszczenie komuś życia przy wykorzystaniu cudzych traum i historii dla własnej korzyści, wykorzystywanie systemu i (w Polsce ciągle niewystarczającego) systemu wsparcia, tak potrzebnego faktycznym ofiarom, by w perfidny i cyniczny sposób zabawić się czyimś życiem, jest jednym z najpodlejszych zachowań. Problem w tym, że nie o tym toczy się dyskusja. Nigdy nie widziałam dyskusji prowadzonej o fałszywych oskarżeniach o gwałt. Ten temat wypływa wyłącznie wtedy, gdy rozmawiamy o przemocy i pomysłach poszerzenia definicji przemocy w celu ochrony osób jej doświadczających. Gdy ktoś używa argumentu o „fałszywych oskarżeniach” i kobietach, które teraz będą to robić „nagminnie”, zapomina o kilku rzeczach.
Po pierwsze o tym, że sprawa dotycząca przemocy na tle seksualnym jest niezwykle wyczerpującym i dołującym doświadczeniem. Wiele ofiar uważa przesłuchanie na policji czy rozprawę za większą lub równorzędną traumę, co samo doświadczenie przemocy.
Po drugie o tym, że jest to bardzo długi i bardzo żmudny proces, w którym trzeba (często latami) udowadniać, że jest się wystarczająco rozsądną, skromnie ubraną, wierzącą w bozię i chodzącą do kościoła ofiarą, która nigdy nie piła alkoholu ani nie uprawiała seksu i w żadnym wypadku nie była wtedy w drodze na imprezę. Jest to proces, w którym często sprawca z góry jest na wygranej pozycji, bo jego zeznania są traktowane jako bardziej „poważne” (w końcu to mężczyzna, nie jest tak emocjonalny, prawda?). Często też jest to konkurs osobowościowy, który prawie zawsze wygrywa pewna siebie osoba, i w którym od osoby poszkodowanej bardzo często odwraca się własna rodzina i przyjaciele, a w przypadku medialnej sprawy redaktorzy/rki i komentatorzy/rki stawiają ofiarę w jak najgorszym świetle, wywlekając ku uciesze publiki całe jej życie, kwestionując jej krzywdę na każdym kroku i szukając jakichkolwiek dowodów na to, że albo kłamie, albo zasłużyła. Szambo, które wylewa się na ofiary jest czymś, co sprawia, że prawie 100% kobiet nie zgłasza przemocy na policję. Naprawdę myślicie, że to jest coś, przez co którakolwiek z nas chciałaby przechodzić tylko po to, żeby się zemścić na byłym chłopaku?
Po trzecie – takie osoby zwykle o ofiarach fałszywych oskarżeń zapominają tak szybko, jak o mężczyznach doświadczających przemocy, których przypadki wyciągają wyłącznie wtedy, gdy ego uniemożliwia im udźwignięcie popartej statystykami dyskusji o przemocy wobec kobiet jako ogromnym, systemowym zjawisku. W każdym innym przypadku te ofiary obchodzą osoby wypowiadające się tak samo, jak dzieci w domach dziecka i hospicjach obchodzą kaję godek i jej followersów.
Bardzo chciałabym wiedzieć, dlaczego nie boicie się tak oskarżenia o kradzież albo morderstwo? Bo w dyskusjach o złodziejach i mordercach jakoś nie widzę komentarzy sugerujących, że nie powinno się ruszać obecnego prawa z obawy na wzrost szansy bycia fałszywie oskarżonym.
Źródło: Internet Źródło: Tweeter
Męski dyskomfort vs bezpieczeństwo kobiet
W kraju, w którym wiele osób ciągle uważa, że pracownicy seksualnej nie można zgwałcić, seks to święty obowiązek partnerki, więc coś takiego jak gwałt w związku nie istnieje, a presja emocjonalna wywierana na osobę do momentu, aż wbrew sobie zgodzi się na odbycie stosunku nie jest gwałtem, bo przecież „się zgodziła”, rozmowy o przemocy na tle seksualnym zwykle wyglądają jak rozmowa ze ścianą. Jest to tym trudniejsze, że od małego uczy się dziewczynki i kobiety nierozmawiania o swojej seksualności. Udawania, że nasza cielesność nie istnieje, brania na siebie wszystkiego na wzór chrześcijańskich męczennic, traktowania mężczyzn jak „panów” i cichutkiego przyjmowania ciosów. Co mówi pani w przedszkolu dziewczynce, która nie ma ochoty tańczyć z chłopcem? Żeby zrobiła to wbrew sobie, bo inaczej jemu będzie przykro. A przecież do tego nie możemy dopuścić, prawda?
Męski dyskomfort jest największym ciosem, jaki możemy jako kobiety wymierzyć. Zamiast wytłumaczyć i wykorzystać sytuację jako punkt wyjścia do (tak bardzo potrzebnej) rozmowy o szacunku i granicach, sytuacja sprowadzana jest do klasycznego podejścia, w którym dziewczynka zawsze musi odpuścić albo ulec, żeby duma i ego chłopca pozostały nietknięte.
Nawet wtedy, gdy on sam jeszcze nie rozumie tego typu zależności i z wielką łatwością przyswoiłby pojęcie szanowania granic (nie jest tajemnicą, że jako dzieci mamy najwyższy iloraz inteligencji w całym swoim życiu i wtedy też najlepiej przyswajamy wiedzę). W takich warunkach ciężko w ogóle przeprowadzić rzetelne badania. Kobiety wstydzą się powiedzieć swoim partnerom, z którymi dzielą życie, że nie osiągają orgazmów. Jak więc możemy oczekiwać, że będą w stanie rozmawiać o doświadczeniach przemocy seksualnej z obcymi osobami?
Oczywiście łatwo spojrzeć na policyjne statystyki i porównując je ze statystykami krajów rozwiniętych wyciągnąć wniosek, że w sumie w Polsce naprawdę nie jest źle. Jest to jedno z klasycznych zagrań internetowych chłopaczków, którzy próbują upiec dwie pieczenie na jednym ogniu i najechać na imigrantów i uchodźców udowadniając przy tym jak wspaniale w Polsce traktuje się kobiety. W końcu mamy kulturę szarmanckich dżentelmenów o nienagannych manierach, a szacunek do kobiet jest wśród Polaków cechą równie popularną co biały kolor skóry. No tylko, że nie. Porównywanie Polski, z jej archaiczną (i bardzo wąską) definicją gwałtu, opieszałością i niedoedukowaniem organów ścigania, brakiem jakichkolwiek porządnych i obszernych badań finansowanych przez rząd, tabuizacją tematu, brakiem edukacji seksualnej i edukacji dotyczącej granic i brakiem powszechnej świadomości o mechanizmach przetrwania i radzenia sobie z przemocą, z krajami w których definicja gwałtu to nie tylko sytuacja przymuszenia do stosunku podczas którego ofiara aktywnie stawia opór, ale cała gama innych zachowań, których kobiety i dziewczynki doświadczają na co dzień, z dużo efektywniejszymi organami ścigania, edukacją seksualną i porządnymi finansowanymi przez rząd badaniami, bez brania pod uwagę wszystkich tych różnic i niuansów, to jak porównywanie pingwinów i orłów, bo przecież oba gatunki zaliczamy do ptaków.
Zbierając te absurdalne argumenty do kupy można naprawdę załamać ręce nad stanem świadomości i wrażliwości naszego narodu. Dlaczego ludzi tak boli, że ofiary przemocy mogłyby otrzymać pomoc? Dlaczego tak ich drażni to, że sprawca przemocy zostanie ukarany? Dlaczego ciągle stajemy po stronie silniejszych i przestępców? Artykuł o CEO wielkiej korporacji, który unika płacenia podatków, a pracowników traktuje jak niewolników? Jego sprawa, wolny rynek, nie podoba się to nie musisz tam pracować. Po co się godzą na takie warunki zatrudnienia? Sami sobie winni. Dyskusja o przemocy na tle seksualnym? „Na cholerę tam lazła w sukience, nie szłaby jakby nie chciała”. Reportaż o nadużyciach polityków opcji, którą popierasz? Dobra, ale za czasów [tu nazwa innej partii] nie było wcale lepiej.
Skąd w nas to poczucie, że osoby wyższe stopniem albo z zasobniejszym kontem są nietykalne, a my musimy być armią obrońców tychże? Przecież za tę bohaterską obronę i walkę o ich prawo do łamania prawa i nadużyć nie otrzymujemy absolutnie nic, poza dalszą nietykalnością osób, które niszczą nasz świat, a co za tym idzie – konsekwencjami zdrowotnymi, socjoekonomicznymi i psychicznymi, które poniesiemy my sami i osoby, które kochamy.
Kolesiostwo i siostrzeństwo
Ale wróćmy do filmu. Jedną z rzeczy uderzających w nim jest kolesiostwo, które stanowi filar kultury gwałtu. Chłopcy pomagający innym chłopcom. Ciekawe, że w siostrzeństwie podstawą jest troska o swoje bezpieczeństwo, zdrowie i życie, a braterstwo zwykle wygląda jak klub przestępców myjących sobie nawzajem ręce i trzymających na siebie haki, żeby czuć się bezpiecznie. Mężczyźni tak łatwo rzucający słowami „byliśmy tylko dziećmi”, gotowi są zabić prędzej niż kiedykolwiek gotowi będą przyznać się i przeprosić lub zadośćuczynić. Jak żyć? Czy naprawdę trzeba sprawdzić każdego potencjalnego znajomego czy partnera? Przygotować test sprawności intelektualnej, wrażliwości i przyzwoitości zanim pozwolimy sobie na wejście w jakąkolwiek relację? Podstawić koleżankę udającą pijaną i zobaczyć, jak się zachowają?
W 2016 roku na jednym z transparentów podczas protestów w USA zobaczyłam hasło, które na chwilę wryło mnie w ziemię, choć mówiło o czymś totalnie oczywistym: „Każda z nas zna kobietę, która doświadczyła gwałtu. Więc jak to jest, że nikt z Was nie zna gwałciciela”? Ta prawda chlasnęła mnie w twarz. Dokładnie tak. Wymienić znajome, które doświadczyły przemocy na tle seksualnym? Mogę w kilka minut wymienić x osób. Ale czy jakikolwiek facet przyzna się – choćby przed sobą samym – że zna gwałciciela? Że te rzeczy, które kiedyś zignorował, te komentarze albo zachowania, świadczyły o czymś więcej niż tylko głupim poczuciu humoru? Że widział więcej, niż udaje że widział? Że brał udział w czymś więcej, niż tylko „ostrej imprezie”?
W filmie chłopak, z którym spotyka się główna bohaterka, ten zabawny, miły i czuły chłopak, okazuje się być współwinny gwałtu. Czy zgwałcił dziewczynę? Nie. Ale patrzył na ten gwałt bez mrugnięcia okiem. Ba, nawet go filmował telefonem, śmiejąc się w męskim gronie. Impreza, nie? Po latach strach o karierę niweluje w nim wszystkie dobre cechy – zamiast wziąć na siebie odpowiedzialność za to, do czego doprowadził, reakcją jest agresja i złość na osobę, która to odkryła. Nie na siebie. Na kobietę, która śmiała mu to wypomnieć.
W wielu z nas pokutuje ten zakorzeniony w naszej podświadomości przez serię filmików edukacyjnych z podstawówki obraz, zgodnie z którym gwałciciel to obcy. Nieznajomy. Nieznana ciemna postać wyskakująca zza krzaka, czająca się w ciemnym kącie lub piwnicy. Tymczasem każde badanie i każdy raport robione na ten temat bezsprzecznie dowodzą, że najczęstszymi sprawcami gwałtów są osoby znane ofiarom – najczęściej byli lub obecni partnerzy i członkowie rodziny.
Więc jak to jest możliwe, że każda z nas albo sama doświadczyła gwałtu, albo zna kogoś kto go doświadczył, zdecydowana większość sprawców to osoby znane ofiarom, a mężczyźni ciągle nigdy nie spotkali żadnego gwałciciela? Przykro mi kochani, ale spotkaliście. Zbijacie z nimi piony na siłowni, chodzicie z nimi na piwko po pracy, wychodzicie z nimi na peta w robocie, spotykacie ich na imprezach.
To wasi znajomi, przyjaciele, współlokatorzy, bracia, ojcowie, synowie i dziadkowie. To wy. To wasz krąg znajomych.
Rozmawiacie z nimi o ich gwałtach, czasem może o tym nie wiecie, a czasem może po prostu odrzucacie podejrzenia, bo przecież to taki spoko ziomek. Może czasem odrzucacie myśli o tym, czy coś o czym słyszycie jest przemocą? Może odrzucacie ją, bo sami tę rzecz kiedyś zrobiliście, a może nie chcecie psuć relacji z fajnym kolegą. Może śmiejecie się z żartu o gwałcie, bo nie chcecie psuć doborowej atmosfery, a może naprawdę was bawi. Może nie myślicie wtedy o tym, że gdzieś obok może stać osoba, która gwałtu doświadczyła lub doświadczy w przyszłości. Może nie obchodzi was nasze cierpienie, bo po prostu chcecie się trochę pośmiać. Może nie chcecie o tym myśleć, bo ciężko jest uświadomić sobie, że każda kobieta, którą kochacie: mama, siostra, partnerka, córka, najprawdopodobniej doświadczyła lub doświadczy przemocy z rąk kogoś takiego jak wasz szef, kolega z siłowni albo jak wy sami.
Świat byłby dużo bezpieczniejszy, gdybyśmy musiały wystrzegać się jedynie obcych panów czających się w piwnicach i za krzakami. Co sprawia, że mężczyźni częściej stają w obronie gwałcicieli niż w obronie ofiar? Skąd te teksty o komplementach, których już nie można powiedzieć, „bo (insert man’s eyeroll here) poprawność polityczna”? Czy tak bardzo boicie się, że nowe prawo dotyczące przemocy seksualnej sprawi, że wszyscy pójdziecie siedzieć? Co takiego macie na sumieniach, że tak panicznie boicie się egzekwowania prawa? Co macie w życiorysach, że tak przeraża was wizja świata, w którym sprawcy przemocy seksualnej poniosą konsekwencje prawne i społeczne swoich czynów? Do czego doprowadziliście, na co przymknęliście oczy, ile żyć macie na sumieniu, że myśl o karaniu przemocy napawa was takim lękiem i poczuciem, że wasz świat wali się w posadach?
Kobiety na straży patriarchatu
Zanim jednak zapędzimy się za daleko w poczucie, że mężczyźni są w stu procentach odpowiedzialni za to, jak nieprzyjaznym miejscem dla kobiet jest świat, wróćmy na chwilę do zemsty, której bohaterka stopniowo stara się dokonać na każdej odpowiedzialnej za gwałt osobie. Bo nie jest to tylko osoba, która bezpośrednio za gwałt odpowiada. Odpowiedzialność ponosi każda osoba, która była świadoma sytuacji, ale postanowiła ją zignorować i przedłożyć cudzy interes ponad ludzką krzywdę i poczucie sprawiedliwości. Do tej grupy zaliczają się nie tylko takie osoby, jak Ryan czy Jordan, ale też m.in. koleżanka Cassie ze studiów – Madison – lub dziekan Walker. Dla Madison „szalone lata” studiów, regularne uczestnictwo w imprezach i fakt, że kobieta lubi seks i uprawia go pomimo nie bycia w monogamicznym związku, to rzeczy, które w jakiś sposób niwelują doświadczoną krzywdę. Dla pani dziekan widmo choćby cienia szansy na fałszywość oskarżenia wniesionego przez zgwałconą dziewczynę i zniszczenia przez to kariery tak obiecującego studenta, jest ważniejsze niż sprawiedliwość, cudza krzywda, statystyki, życie drugiej osoby i obraz, który zakorzenia w głowie każdej osoby, która o sprawie usłyszy. Obraz świata, w którym silniejszy i bogatszy zawsze wygrywa i nigdy nie ponosi żadnych konsekwencji. W którym życie ludzkie nie ma znaczenia w starciu z systemową przemocą.
Obie kobiety zmieniają jednak mocno perspektywę, gdy w ramach zemsty Cassie doświadczają podobnych sytuacji na własnej skórze. Bycie częścią tragedii nagle niweluje potrzebę usprawiedliwiania gwałcicieli czy ochrony mężczyzn przed oskarżeniem i ślepe zaufanie w czystość ich intencji. Pokazuje to zatem, że nie są to przekonania wynikające z doświadczenia, wiedzy i krytycznego spojrzenia na świat, a patriarchalne systemy myślenia, które zakorzeniamy we własnych głowach często jako instynkt przetrwania w danej grupie lub na danym stanowisku.
Kolejnym, poza kolesiostwem, filarem kultury gwałtu jest patriarchalne myślenie zakorzenione w kobietach. W momencie, kiedy powinnyśmy stać za sobą murem, wiele z nas odwraca się od ofiar, wykorzystując wszystkie nieprawdziwe klisze dotyczące przemocy na tle seksualnym. Tzw. „strażniczki patriarchatu” stanowią bardzo duży problem w kontekście systemowej przemocy seksualnej, bo legitymizują przemocowe zachowania i pozwalają na postrzeganie ich jako zasadne lub zrozumiałe a przy tym są kompletnie zamknięte na jakąkolwiek rozmowę i próby przedstawienia argumentów, które tym twierdzeniom przeczą.
Ta perspektywa jest jednak czysto teoretyczna i widoczna wyłącznie wśród osób, które nie mają – choćby pośrednich – doświadczeń przemocy seksualnej i/lub umiejętności weryfikowania rzeczywistości i patrzenia na nią krytycznie. Czy robi mi krzywdę, kiedy jakaś kobieta uważa bycie obgwizdaną na ulicy lub obłapianą w klubie za komplement? Personalnie nie, ale czuję obrzydzenie, bo legitymizuje tym samym to zachowanie pozwalając robiącym to mężczyznom dalej wierzyć, że nie robią nic złego. Nic więc dziwnego, że po trafieniu na dziesiątki kobiet, które z braku wiedzy albo ze strachu nie wyciągną z takich zachowań konsekwencji lub się im nie sprzeciwią, a często wręcz reagują na nie pozytywnie, nagle pojawia się szok, niedowierzanie i złość, gdy ktoś postanowi przemówić jednemu z drugim do rozsądku i pokazać, jak żałosne, przemocowe i okropne jest to zachowanie. Ale czy posłuchają i zrozumieją? Wątpliwe. Powszechnie bowiem wiadomo, że to po prostu „głupie feminazistki” nie mają dystansu.
Różowy Feminizm
Nie oszukujmy się, ten film to lukrowany feminizm. Ale bardzo aktualny i idealnie wpisujący się w całą internetową kulturę walki z przemocą seksualną. Film jest śliczny, utrzymany w kolorach retro, pełen pięknych kadrów i uroczych przedmiotów. Jest popową, cukierkową i przerysowaną formą, która momentami przypomina mi ten feminizm, wyrażany słodką koszulką z napisem „girl power”, kupioną w H&M bez refleksji nad tym, że inna kobieta uszyła go w nędzy i te wszystkie piękne hasła nigdy nie będą jej dotyczyć. Pojawia się w nim wiele klisz, ale wybaczam mu to, chociaż jest pewna groza w spłaszczeniu dyskusji o przemocy seksualnej do tematu, w którym miejsce jest wyłącznie dla atrakcyjnych, białych kobiet, żyjących w przywileju i sytuacji finansowej pozwalającej na dość wysoki standard. Bo statystycznie to nie one najczęściej doświadczają przemocy seksualnej.
Na wielu wymiarach film przenosi nas do starych, dobrych czasów beztroski. Pierwszym z nich i najbardziej oczywistym jest, rzecz jasna, muzyka. To jest muzyka naszego dojrzewania, czasów odkrywania siebie, bycia pół-dzieckiem, pół-małą dorosłą osobą, która wyrywa się do tej krainy spełnienia marzeń, którą na ekranie jest dorosłość.
W warstwie muzycznej jest sama nostalgia. Od Paris Hilton po instrumentalny cover “Toxic” Britney Spears. Drugą, trochę mniej oczywistą rzeczą przywołującą miłe uczucia jest obsada. Adam Brody (tak, to Seth Cohen), Bo Burnham, Chris Lowell, Christopher Mintz-Plasse – kojarzymy ich twarze, które przewijają się w popkulturze, bardzo często w rolach miłych, przyjemnych postaci. Ta konotacja z uroczymi bohaterami jest ciekawym zabiegiem w filmie, w którym każdy mężczyzna stanowi zagrożenie lub skrywa okrutną tajemnicę, a nawet jeśli nie pojawia się w roli wroga (np. ojciec głównej bohaterki) to niewiele wnosi. Stoi z boku i przygląda się temu, co się dzieje. Idealnie wpisuje się w film jako symbol wszystkich tych, którzy widzą, że coś jest nie tak, ale wolą się uśmiechać i nie pytać co. Zderzenie łagodnej powierzchowności i postrzegania bohaterów przez pryzmat ich wcześniejszych ról, obnaża prawdę, którą większość z nas jednak zna – uroda nie ma nic wspólnego z charakterem, choć popkultura wytworzyła w naszej podświadomości zależność ładnej powierzchowności z dobrym charakterem i na odwrót.
Ciężkim i ważnym w kontekście całego zagadnienia tematem, z którym ten film sobie nie poradził jest to, że ludzie nie są czarno-biali. Że można zrobić okropną rzecz, ale to nie zawsze oznacza, że jesteśmy w 100% złą osobą. Wielu z mężczyzn, którzy pojawiają się w filmie wydaje się być normalnymi, dobrymi osobami. Oczywiście wiemy, co zrobili i jakie to miało reperkusje, nienawidzimy ich za to i z utęsknieniem czekamy aż każdy jeden poniesie konsekwencje. Oni sami zresztą nie ułatwiają nam empatycznego spojrzenia na ich postaci, bo do tematu podchodzą jak do jakiejś archaicznej, niemającej znaczenia sprawy. Umniejszają krzywdę, którą zadali, wykręcają się wiekiem, w końcu manipulują faktami i uczuciami innych, żeby wzbudzić współczucie, zamiast wziąć na siebie odpowiedzialność za swoje czyny.
Tym niemniej, ciekawie byłoby zajrzeć głębiej w temat i poeksplorować perspektywę osoby, która zrobiła jedną okropną, niewybaczalną rzecz, ale mimo to jest dobrą osobą dla innych. Znam chyba tylko jeden taki film i jest to The Woodsman (Zły dotyk) w reżyserii Nicole Kassel z Kevinem Baconem w roli pedofila, który próbuje się uporać z tym, co zrobił i ze swoją seksualnością. Naprawdę brakuje mi takich filmów, szczególnie że wkroczyliśmy w erę, w której kompletnie inaczej postrzegamy rzeczy, które kilka dekad temu były akceptowalne. Musimy więc być gotowi zmierzyć się z sytuacją, w której bliska nam osoba okaże się mieć na sumieniu coś haniebnego.
Co bym zrobiła gdybym się dowiedziała, że mój narzeczony ma w życiorysie taką sytuację? Niekoniecznie gwałt, ale np. nagranie po pijaku wśród śmiechów i żartów, jak jego kumpel gwałci nieprzytomną dziewczynę. Co bym zrobiła? Nie wiem. Czy potrafiłabym na to przymknąć oko, wiedząc jak dobrym jest człowiekiem? Czy potrafiłabym dalej widzieć w nim wspaniałego, czułego, mądrego partnera, który nigdy nie przekroczył żadnej mojej granicy, który o mnie dba, troszczy się, szanuje mnie, i który od kilku lat sprawia, że jestem szczęśliwa?
Ludzie nie są tylko czarni albo tylko biali. W filmowej konwencji łatwo jest zbudować sytuację, w której zły jest w 100% zły, a dobry w 100% dobry, ale ludzie tacy nie są. Nikt z nas. Czy mogłabym nagrać gwałt i traktować to jak część wspaniałej imprezy? Nie. Ale czy mogę potępiać osobę, którą okoliczności – chęć przypodobania się, strach, zaślepienie kimś – postawiły w takiej sytuacji? Nie wiem.
Cassie zdaje się być bezkompromisowa. To oczywiście przyciąga uwagę i sprawia, że film jest łatwiejszy w odbiorze. Dużo prościej jest oglądać zemstę na kimś, kogo oczami bohaterki widzimy jako w 100% złą osobę. Trochę inaczej, kiedy zastanowimy się nad całą psychologią tych postaci. Dlaczego zrobili to, co zrobili? W jaki sposób sobie z tym radzą? Co myślą o tym zdarzeniu i o sobie samych? Co robią na co dzień, żeby się z tym uporać albo temu zadośćuczynić? Czy życie przeżyte na pomaganiu innym i walce o cudze życie może w jakiś sposób zrekompensować życie odebrane lub zniszczone? Czy w ogóle można się zrehabilitować po czymś takim? Chciałabym obejrzeć film, który to naprawdę eksploruje. Ale wiemy też, że bezkompromisowość bohaterki jest raczej formą zabezpieczenia uczuć i nie dopuszczenia do siebie zbyt wiele nadziei, aniżeli niezmienną cechą charakteru. Wbrew pozorom Cassie szuka znaków i sygnałów, że nie wszyscy mężczyźni na świecie to gwałciciele albo obrońcy gwałcicieli. Szuka nadziei, że gdzieś wokół są też dobre osoby i jest gotowa odrzucić swoje przeczucia, zignorować sygnały, że coś jest nie tak. Jest gotowa przestać analizować i spodziewać się najgorszego, jest gotowa opuścić gardę i pozwolić sobie na miłość, co w przypadku Ryana okazuje się błędem. Ale jest też gotowa wybaczyć, tak jak wybacza granemu przez Alfreda Molinę Jordanowi, którego prawnicza kariera opierała się na „usuwaniu problemów” oskarżenia o gwałt poprzez wykorzystanie pozycji siły oraz strachu i traumy ofiary, i którego jednym z klientów był gwałciciel Niny, przyjaciółki Cassie. Gdy Cassie trafia do jego domu Jordan jest na skraju załamania nerwowego. Jego załamanie i silna depresja są bezpośrednio powiązane z tym, do czego doprowadził, z pośrednim wyrządzaniem krzywdy już i tak skrzywdzonym kobietom. Poczucie winy, które zeżarło mu zdrowie psychiczne jest dla bohaterki wystarczające. Choć miała inny plan, nie szuka dalszej zemsty. Wierzy w odkupienie. Jest gotowa je zaakceptować i wybaczyć gdy spotka kogoś, kto według niej na to zasługuje.
Kolejnym ciekawym i nierozwiniętym wątkiem jest przynależność do grupy odpowiedzialnej za gwałt. Dlaczego Ryan ciągle się z nimi przyjaźni po tym, co się wydarzyło? Dlaczego chce utrzymać to grono znajomych? Przecież wie i rozumie, czym była sytuacja, do której się pośrednio przyczynił. Rozumie, jakie może to mieć konsekwencje (a raczej jakie powinno mieć), rozumie że czasy bezkarności za przemoc seksualną mijają. Ale rozumie też, że zrobili coś ohydnego. Czy jest to tylko jakaś profesjonalna forma klasowości, zgodnie z którą najlepsi lekarze z jednego roku muszą się przyjaźnić? Ale czy muszą być aż tak blisko? Co sprawia, że on chce być częścią tej grupy? Co sprawia, że cała reszta potrafi po takim wydarzeniu zachowywać się, jakby nic się nie stało? Dlaczego również Madison nie rezygnuje z tego towarzystwa? Czy to tylko kwestia wygody, czy jakaś forma emocjonalnej zależności? To są pytania, na które chciałabym uzyskać odpowiedź wraz z rozwojem fabuły, ale niestety pozostają bez odpowiedzi.
Czy jest to film, który okryje przed nami jakieś nieznane prawdy? Nie. Nie jest to też film, który przejdzie do historii kina czy muzyki. Może nie sprawi, że padniemy na kolana i z bijącym sercem będziemy wyczekiwać kolekcjonerskiej edycji winylu z soundtrackiem, ale na pewno będzie nas uwierał. Na pewno jest też dobrym wprowadzeniem do dyskusji o kulturze gwałtu. O tym, gdzie są granice przyzwoitości. O tym, czym jest współodpowiedzialność. O krzywdzie, do której mogłoby nie dojść, gdyby nie bierność, znieczulica i brak edukacji. O systemowej przemocy i współodpowiedzialności każdej jednej osoby, która nie uwierzyła ofierze albo swoje interesy lub interesy bardziej „opłacalnej” osoby postawiła ponad sprawiedliwość. Która nie chciała zepsuć miłego życia w słodkiej nieświadomości, rozwalić zgranej grupy przyjaciół, z którą tak bardzo lubi spędzać czas. Która strach przed fałszywymi oskarżeniami postawiła ponad realną krzywdę, ignorując statystyki, które jasno mówią, po czyjej stronie powinniśmy stać.
„Aby zło zwyciężyło wystarczy, by dobrzy ludzie nic nie robili”. To oklepane zdanie powiedział kiedyś Edmund Burke i niestety miał rację. Tak, większość z nas nie gwałci. Większość z nas nie morduje. Ale kiedy stoisz obok i biernie przyglądasz się przemocy, jesteś tak samo dużą, jak nie większą, częścią problemu.
- http://www.fundacjaster.org.pl/upload/Raport-STERu-do-netu.pdf (dostęp 17.02.2021)
- https://fdds.pl/wp-content/uploads/2017/12/Makaruk_K_Wlodarczyk_J_Michalski_P_2017_Kontakt_dzieci_i_mlodziezy_z_pornografia.pdf (dostęp 17.02.2021)
- https://www.mcgill.ca/sociology/files/sociology/2018_-_journal_of_sex_research.pdf (dostęp: 17.02.2021)
- https://www.prawo.pl/prawnicy-sady/gwalt-potrzebna-nowa-definicja-w-prawie,469773.html (dostęp: 17.02.2021)
- https://oko.press/dziewiec-na-dziesiec-polek-bylo-molestowanych-raport-o-przemocy-seksualnej/ (dostęp 16.02.2021)